piątek, 8 stycznia 2016

Chałwa, orzechy, ciasto czyli wracam do garów

























Czas wziąć się do roboty. Koniec balowania i wstawania w okolicach dziesiątej.
Nieco koloryzuję ale kto chciałby czytać o wstawaniu o siódmej.
Mrozy odeszły w zapomnienie, choinka chyli się ku upadkowi a święta pozostawiły swoje ślady tu i ówdzie. Szczególnie przy ubieraniu jeansów.
Siłownia, basen, bieżnia, joga? Hm, może jutro.
Jak łatwo jest złożyć obietnicę a jak trudno jest ją zrealizować. Mam nawet wrażenie, że obietnice składane komuś dotrzymuje się łatwiej. Samego siebie łatwiej się zwodzi (od jutra już na pewno). Samemu lżej przychodzi usprawiedliwianie (przecież miałam ciężki dzień, należy mi się nagroda).
Niedobrze jest zaczynać rok od narzekania. Porzucam więc marudzenie i poszukam czegoś słodkiego (znowu).
W wolnym czasie naoglądałam się książek, przepisów, pięknych zdjęć. O dziwo, zamiast mnie to zapędzić do kuchni, zatrzymało mnie z dala od niej.
W mojej kuchni rozpanoszyli się inni i miałam mnóstwo radości obserwując jak trwają poszukiwania a to gałki muszkatołowej, a to sosu pomidorowego. Zrobienie obiadu wśród obcych szuflad i półek przypominało miejscami robotę szpiegowską. Ja sama ze trzy razy zgubiłam cynamon. Za każdym razem kupowałam nowy, bo skleroza pochowała pamięć o jego miejscu pobytu w ciemnych zakamarkach.
Zostawienie Córki z zadaniem ugotowania obiadu było czystą premedytacją, ale Dziecko twarde jest i łatwo się nie poddaje. Co ja mówię: w ogóle się nie poddaje. Dokopało się wszystkich elementów potrzebnych do nakarmienia rodziny.
Dzisiaj znów zostaliśmy sam na sam czyli moja kuchnia i ja.
Koniec wyręczania się potomstwem, koniec z dodatkowymi rękami czyli moją Mamą.
I przyznam, że ten po świąteczny rozruch idzie mi jak po grudzie.
Dzisiejszym ciastem udowadniam sobie, że nie zardzewiałam kompletnie.
Dwa słowa o cieście.
Na mojej liście marzeń gwiazdkowych była Obfitość Yotam'a Ottolenghi. Nieoczekiwanie przed świętami dostałam bez okazji Plenty More. I tak się nią upoiłam, że nawet nie zauważyłam, że Dzieciątko zlekceważyło zamówienie na Obfitość na mojej liście. Czy to ta sama książka? Coś mi mówi, że tak.
Czy Dzieciątko miało konszachty z ofiarodawcą Plenty More?
Tak czy inaczej nowy Yotam nie tylko stanął na półce ale został gruntownie przejrzany.
Ciasto upiekłam nie dlatego, że jestem wyznawcą chałwy i orzechów. Wybór padł na nie, bo zdjęcie w książce jest wyjątkowo smakowite.
Po upieczeniu okazało się, że nie pomyliłam się w oczekiwaniu. Ciasto smakowało dokładnie tak jak wygląda na zdjęciach u Yotama. Absolutnie genialnie.
Tylko to obieranie orzechów!



Chałwowo orzechowe ciasto 
(forma prostokątna 25 cm na 12cm)

nadzienie:
60 g masła
120 g niedbale połamanych orzechów (bez skorupki oczywiście)
1 łyżeczka cynamonu
25 g ciemnego cukru muscavado
170 g dobrej chałwy, pokrojonej na 3 cm kostki

ciasto:
85 g miękkiego masła
80 g drobnego cukru
2 lekko ubite jajka
200 g mąki pszennej
3/4 łyżeczki proszku do pieczenia
3/4 łyżeczki sody
130 g kwaśnej śmietany
szczypta soli
odrobina masła do posmarowania formy

Zaczynamy od przygotowania nadzienia.
Jeśli już uporaliście się z łupaniem orzechów (są lepsze niż kupione w paczkach już bez łupin, ale wymagają czasu i nieco siły), do rondelka kładziemy masło i podgrzewamy do zbrązowienia.
Pilnujcie masła bo w błyskawicznej przemianie jest podobne do karmelu. Docieramy do momentu, kiedy jest złoty i pachnący a za sekundę mamy przed sobą cuchnącą spalenizną czarną masę.
Masło topimy na niedużym ogniu i z łatwością zauważymy moment, w którym ze złota zacznie się zmieniać w bursztyn. No i ten zapach...lekko orzechowy, wspaniały. Zdejmujemy masło z ognia i studzimy. Do przestudzonego dodajemy cynamon i orzechy. Mieszamy i rozdzielamy do dwóch miseczek. Jedną zostawiamy w spokoju a do drugiej dodajemy cukier muscavado. Starajcie się rozetrzeć cukier palcami, bo ma tendencje do zbrylania się. Mieszamy dokładnie z drugą częścią mieszanki orzechowo maślanej.

Rozgrzewamy piekarnik do 180 stopni.

Bierzemy się za ciasto.
Ubijamy na puch masło z cukrem. Dodajemy jajka i miksujemy dokładnie.
Przesiewamy mąkę, proszek, sodę i sól. Dosypujemy do mieszanki jajecznej na przemian z kwaśną śmietaną. Ciasto będzie gęste i klejące.
Foremkę smarujemy odrobiną masła i wykładamy papierem do pieczenia.
Do formy wykładamy połowę ciasta. Będzie się kleić do łyżki ale jest na to rada. Łyżkę trzeba zanurzać co pewien czas w wodzie. Wygładzamy ciasto i sypiemy na nie część orzechów z cynamonem i masłem. Rozprowadzamy sprawiedliwie po powierzchni. Na orzechy rozsypujemy kostki chałwy.
Teraz czeka nas cięższe zadanie: przykrycie tej warstwy drugą częścią ciasta. Tutaj znów pomoże nam zwilżona wodą łyżka.
Kiedy już cała chałwa zostanie schowana pod ciastem, czas na wysypanie drugiej porcji orzechowej masy, tej z cukrem muscavado. Tę również rozprowadzamy równo i wkładamy ciasto do piekarnika.
Przepis książkowy mówi aby piec ciasto 45 minut. Moje potrzebowało godziny, by patyczek kontrolny wyszedł czysty.
Po upieczeniu zostawiamy ciasto 20 minut. Potem delikatnie wyjmujemy je z foremki i zdejmujemy papier.
Pozwalamy mu całkowicie wystygnąć na kratce. Chłodne możemy przechowywać w woreczku. Następnego dnia jest idealne.
Kiedy trzeciego dnia został tylko jeden kawałek (troszkę już był zeschnięty), upiekłam go w tosterze, posmarowałam masłem i polałam miodem. Wiem, wiem...rozpusta i to na dodatek po świętach. Ale wierzcie mi, wyrywaliśmy sobie z MMŻ każdy kawałek prawie z nienawiścią.
Chyba na niedzielę znów zaopatrzę się w chałwę.




























Smacznego

10 komentarzy:

  1. Chałwa i orzechy? Dla mnie bajka :)
    U mnie też jakoś tak... Słabo idzie kucharzenie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czas porzucić lenia i zacząć coś mieszać:)) Trzymam kciuki:)

      Usuń
  2. Uwielbiam chałwę. Już sobie wyobrażam jakie może być apetyczne to ciasto :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze mówiąc, ucierane ciasta nie były moimi faworytami. Ale to? Znów wychodzi na to, że diabeł tkwi w szczegółach:))
      Pozdrawiam bardzo:)

      Usuń
  3. Limonko chałwą mogę się zajadać na okrągło działa jak narkotyk ,spróbujesz ,posmakujesz i już jesteś przegrany ,zawładnie człowiekiem taka chałwa na całe życie a jeszcze przywieziona z dalekich podróży no po prostu bajka .Czy już Ci pisałam ,że Cię kocham ? nieustająco . ciacho może bym zrobiła ale po co tyle zachodu jak można zjesć chałwę prosto z papierka ,.ściskam gorąco ,musi być pyszne do kawusi ,

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O i tu się mylisz! Chałwa w stanie czystym to oczywista oczywistość. A chałwa w cieście to zupełnie inna bajka. Nie przepadałam ani za chałwą ani za ucieranym ciastem;)
      Ale połączenie tych dwóch rzeczy powaliło mnie na kolana. Spróbuj:))

      Usuń
  4. Same pyszności u Ciebie. Chałwa to ulubiona słodkośc mojego męża, a Twoja musi być genialnie obłędna i jedyna w swoim rodzaju. Wszystkiego dobrego i mam nadzieję, że odnajdziesz się w swojej kuchni:)) bo myślę, że ona czeka na Ciebie:D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chałwa ma rzesze wyznawców, jak widzę:))
      Pozdrawiam serdecznie:)

      Usuń
  5. Tak, tak - rozruch poswiateczny mnie tez idzie po grudzie. Nawet zadnego ciasta nie zrobilam!

    Z pytan o Yotama spiesze wyjasnic, ze Plenty More to druga czesc Obfitosci. Dzieciatku moze sie cos pokickalo? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Biorąc pod uwagę ciężką robotę, jaką Dzieciątko ma do odwalenia, nie dziwię się, że mu się pokićkało:))
      Cmoki wielkie

      Usuń