sobota, 13 lutego 2021

Co pan na to Panie Andersen czyli wegańskie kruche z czekoladową truflą

 
















Pamiętam z dzieciństwa Bajkę o dwunastu miesiącach Janiny Porazińskiej

A właściwie nie bajkę pamiętam tylko fanaberie czarnego charakteru w postaci złej macochy (a jakże!). Otóż życzeniem wyżej wymienionej był koszyk świeżych malin, przyniesiony przez biedną sierotkę (a jakże!). Życzenie może i nie wygórowane gdyby nie małe ale... Rzecz miała miejsce zimą.

Biedna acz o złotym sercu sierotka dostała zadanie niemożliwe do zrealizowania. Macocha była kryta na dwa sposoby. Po pierwsze gdyby niebożątku udało się jakim trafem dotrzeć do ciepłych krajów by maliny zdobyć, jak nic w drodze powrotnej jak nie wilcy to wiatry mroźne zabiłyby niebogę. I byłoby po problemie.

A jeśli szczęściara wróciłaby z niczym ale cało i zdrowo, to przecież nie wywiązawszy się z prostego zadania zasługiwałby tylko i wyłącznie na wygnanie. I też byłoby po problemie.

Na każdej linii sierotka miała przechlapane. I ten dramat fascynował mnie najbardziej. Bo przecież wiadomo było, że sierotka zadania nie wypełni. Czy ktoś wtedy słyszał o malinach z Grecji? czy porzeczkach z Maroka? W grudniu? W lutym?

Trochę wody musiało upłynąć i nieco głów posiwieć by bajka o dwunastu miesiacach straciła swój sens.

Przy trzecim akapicie, gdy zła macocha władczym acz pełnym zjadliwej satysfakcji tonem ogłasza sierotce swoje życzenie, zamiast westchnienia pełnego rozpaczy ze strony audytorium padła podpowiedź: "eee, łatwizna...kupi w Tesco. Nawet butków zimowych do tego nie potrzebuje".  

No panie Andersen, jak pan teraz sprzedasz bajkę o Dziewczynce z zapałkami?

Lód latem, maliny zimą, pomidory i ogórki cały rok.

Kiedyś moje Dzieci hodowały po lecie, w akwarium dwa ślimaki winniczki. I póki było ciepło i sałata występowała w przyrodzie, chłopaki miały się nieźle. Ale potem przyszła zima i z braku sałaty, dzieci zaserwowały ślimakom dietę kapustną. Ślimaki w ramach protestu przykuły się do ściany akwarium i w tym stanie dotrwały do wiosny. Pożytku z nich nie było żadnego oprócz jednego wniosku. Przyroda to cykliczność. Jest czas na sałatę i jest czas na jarmuż. Delektowanie się szparagami niekoniecznie odbywa się w czasie zbioru kukurydzy.

I tak sobie dumałam wypakowawszy zakupy na stół. Spojrzałam na czerwone porzeczki, różowe maliny i nieco zielonkawe truskawki. Potem zawiesiłam oko na wirujących płatkach za oknem. 

Ale postawiliśmy ten świat na głowie! I ja też mam w tym swój udział. Bo kto to widział kupować maliny w lutym!!!

Na szczęście, żadna istota, "posiadająca oczy, przyjaciół i plany na przyszłość" do tego ciasta nie została użyta.






Tarta wegańska z czekoladową truflą


kruche ciasto wegańskie:

200 g mąki

100 g vege margaryny, schłodzonej

1 łyżka oleju kokosowego, schłodzonego

szczypta soli

2 łyżki cukru pudru

2 łyżki zimnego jogurtu vege kokosowego

2 łyżki zimnej wody

1 łyżeczka drobno posiekanego, rozmarynu lub skórki z cytryny, pomarańczy lub tymianku....

Forma 23 cm

temp. 200 stopni 

20 minut pieczenia (10 minut z obciażeniem)


Mąkę, pokrojoną na niewielkie kawałki margarynę i olej kokosowy, sól, cukier i dodatki (np skórkę cytrynową) wkładamy do malaksera. Miksujemy kilka sekund. Dodajemy jogurt i wodę i znów miksujemy kilka sekund. Jeśli ciasto zbija się w kulę, jest gotowe. Przekładamy między dwa arkusze papieru do pieczenia (będzie się bez problemu dało rozwałkować), spłaszczamy dłonią i schładzamy w lodówce. 

Jeśli ciągle w mikserze latają nam okruszki, wlewamy jeszcze łyżkę zimnej wody i miksujemy 3 sekundy.

Po godzinie wałkujemy ciasto na grubość jak kto lubi czyli między 0,5 a 1,0 centymetra i wykładamy nim formę na tartę. Nakłuwamy ciasto widelcem i schładzamy około godziny.

Schłodzone ciasto wyjmujemy z lodówki, obciążamy papierem, na który sypiemy nn suchą fasolę i pieczemy w piekarniku rozgrzanym do 200 stopni przez 20 minut. W połowie pieczenia zdejmujemy obciążenie wraz z papierem. 

Upieczone ciasto studzimy.


wegański krem - czekoladowa trufla:

krem kokosowy z dwóch schłodzonych puszek mleczka kokosowego

150 g gorzkiej czekolady

2 łyżki cukru pudru lub golden syrupu

4 łyżki płynnego mleczka kokosowego z jednej puszki (po wybraniu gęstej śmietanki z góry)

Miskę z połamaną czekoladą i płynnym mleczkiem kokosowym stawiamy na garnku z wrzącą wodą. Roztapiamy czekoladę, mieszamy by połączyła się z mleczkiem kokosowym. Zdejmujemy i studzimy.

Wyjmujemy z lodówki schłodzoną śmietankę kokosową. Ubijamy w mikserze (jak białka) z cukrem pudrem aż stanie się nieco puszysta (cudów nie oczekujcie, chodzi o to by ją rozbić a nie napuszyć). Dodajemy wystudzoną czekoladę i ewentualne dodatki np, płatki chilli czy kryształki soli i ubijamy kilka sekund. 

W rezultacie otrzymujemy aksamitną truflę czekoladową. Byłam mile zaskoczona bo zniknął gdzieś smak kokosa, który w potrawach wegańskich jest wszechobecny.

Kremem czekoladowym wypełniamy upieczone kruche ciasto. Wyrównujemy powierzchnię i wstawiamy do lodówki.

Po pół godzinie ciasto jest gotowe do podania. Sprawa dekoracji jest zupełnie dowolna.

Ja narysowałam czekoladą esy floresy. To nie zaspokoiło moich ambicji twórczych więc dzięki porzeczkom z Maroka, malinom z Holandii i truskawkom z Grecji ciasto nareszcie wyglądało jak chciałam. 

Kto to widział w lutym jeść czerwone porzeczki!!!!!


Ciasto polecam każdemu, bez względu czy je trawę czy trawożerców. Kruche jest autentycznie kruche a pralina...palce lizać.





Smacznego


1 komentarz: