Żółto się zrobiło dookoła. Czy was też
zawsze zatrzymuje w miejscu ten widok? Sprawdziłam swoje wpisy z lat
poprzednich i wychodzi na to, że albo jestem gapa, albo nieco opóźniona, albo
romantyczna. Jakieś okruchy każdej z tych cech mam na pewno, bo co roku
sytuacja się powtarza.
Lato, lato a potem nagle ni z tego ni z
owego przeżywam uniesienia nadchodzącą jesienią.
Fajnie będzie powspominać w listopadzie
czy marcu dłuuuugie i ciepłe lato.
Ładuję akumulatory przed szarówką końca roku
i magazynuję słońce gdzie się da; w słoikach, butelkach, włosach i
wspomnieniach. Mogłabym mieć w spiżarni półeczkę. Na niej stałyby butelki z
karteczkami:
"Zapach igliwia z 23 czerwca"
lub "Wieczorne słońce z widoku na Rzędkowice" albo "Wilgoć
poranna z młodego sadu" i moja ulubiona "Szorstka słodycz nagrzanej
słońcem brzoskwini".
I co roku to samo. Wzruszam się kroplami
rosy, brzydzę się pająkami, tłustymi jak gęsi. Nie żałuję mijającego lata. Ale
nie tęsknię do chłodu i braku słońca.
Jak co roku z okazji pierwszego
przymrozka pocieszam się, że dziś jest bliżej do wiosny niż było tydzień temu.
Życie kołem się toczy. Jakbyśmy przy nim nie majstrowali, ile byśmy się nie
naprotestowali, napsuli i nakombinowali wiosna zawsze przyjdzie po zimie a
wrzesień to pożegnanie lata.
To dobrze.
Wyobrażacie sobie, że pory
roku następują losowo? Raz wiosna przychodzi po jesieni a zima rządzi dwie
kadencje?
Ta przewidywalność to same plusy.
Dostajemy nią po nosie. Niech nam się nie wydaje, że wszystko zależy od nas.
Władcy świata to my - lubimy o sobie myśleć. A potem temperatura spada do minus
5 i już władca ma czerwony nos i pierwsze oznaki kataru.
Władca z czerwonym
nosem? Śmieszny widok.
Zagalopowałam się tym opisem. Na zewnątrz
dzisiaj plus 23. Wieczory nie zapędzają nas jeszcze pod dach.
Nawet piwo
imbirowe dobrze się pije w tych okolicznościach.
Moje ulubione pijam czasami kiedy
odwiedzam za wodą Córki. Tego lata tak za nim tęskniłam (za Córkami ma się
rozumieć bardziej), że postanowiłam zamieszać swoje własne.
I wiecie co powiem? Jestem genialna!
Wyszło fantastycznie.
Podaję przepis bo dni jeszcze ciepłe i
spokojnie można się nim uraczyć.
Piwo
imbirowe (bez alkoholu)
zaczyn, który musi sfermentować:
1 łyżka startego imbiru (nie musicie go
obierać ze skórki)
sok z całej cytryny
starta skórka z cytryny
2 łyżki brązowego cukru
1 szklanka wody źródlanej
2 łyżki rodzynek
Pakujemy wszystko do słoika. Przykrywamy
krążkiem papieru do pieczenia i zakręcamy.
Mocno potrząsamy i odstawiamy w ciepłe
miejsce.
Kolejnego dnia dosypujemy 1 łyżkę cukru i
2 łyżki startego imbiru. Zakręcamy, wstrząsamy i zostawiamy w cieple.
Ta operacja musi być powtórzona przez 5-7
kolejnych dni (w zależności od szybkości fermentowania zacieru; poczujecie jego
moc w okolicach 5 dnia)
Czas na zamieszanie piwa.
Potrzebujemy:
3 litry zimnej wody źródlanej
pół litra wody źródlanej gorącej
400 g cukru
sok z jednej cytryny
zacier imbirowy
Zacier imbirowy przecedzamy przez sitko
wyłożone czystą gazą. Odciskamy to, co pozostało na sitku i przefiltrowany płyn imbirowy
wlewamy do 3 litrów chłodnej wody. Dodajemy sok z cytryny.
W gorącej wodzie rozpuszczamy cukier i
całość chłodzimy. Schłodzony syrop łączymy z wodą imbirową.
Przelewamy napój do plastikowych butelek
(wiem, że to nieekologicznie i w ogóle fuj, ale tylko tak miałam możliwość
sprawdzić, czy wszystko przebiega jak powinno). Zostawiamy jakieś 10 cm przestrzeni od korka butelki. Zanim
zakręcimy butelkę, ściśnijmy nieco szyjkę, by bąbelki dojrzewającego piwa miały
nieco miejsca - butelkę jakbyśmy zgniatali plastikową butelkę przed
wyrzuceniem.
Moje piwo imbirowe zajęło 3 półtora
litrowe butelki i jedną 330 ml.
Po 3 dniach od rozlania butelki wróciły
do swojej pękatej postaci - bąbelki zrobiły swoje.
A jak smakowało? Nieziemsko.
Róbcie i chwalcie się swoimi
umiejętnościami.
Smacznego
O, wow! Nawet nie wiedzialam, ze w domu mozna cos takiego uczynic! I zaluje, ze minelam sie z nim o kilka dni! PYCHA!
OdpowiedzUsuń