Popadamy w zadumę? Przywołujemy młodsze
pokolenie, niech się wykaże wiedzą ścisłą? Grzebiemy w zapleśniałej pamięci,
szukając wzoru geometrycznego? Wszystkie odpowiedzi są błędne.
Wykonujemy telefon do przyjaciela,
przypadkiem geniusza matematycznego.
A on, nie zadając zbędnych pytań (to
nasza nie pierwsza nietypowa prośba) po pięciu minutach daje nam wyczerpującą
odpowiedź.
Historia powyższa nie była moim udziałem.
Mnie nie petryfikują problemy typu trygonometrycznego czy liczb urojonych. Nie
ten rozum. Raczej w podobnym przypadku zastosowałabym rozwiązanie bardziej
prymitywne.
Porzuciłabym wątpliwości i poszukała
innego przepisu. Lub, co bardziej prawdopodobne, nie przejmując się odcinkami i
kątami wpakowałabym ciasto do okrągłej formy i czekała efektu.
Ludzie są różni. Niektórzy by ugotować
zupę zaopatrują się w wagę apteczną; wszystko musi być zgodnie z recepturą.
Każde wychylenie mogłoby być niebezpieczne dla zdrowia. Obawiam się, że w ich
przypadku o osiąganiu satysfakcji trudno mówić.
Inni zerkają na przepis i na tym ich
kontakt z konkretem się kończy. Potem jakoś pójdzie; że czasem coś wybuchnie? To
na pewno wina przepisu. Potem zamawiają pizzę.
I są ci, dla których przepis jest osnową,
wokół której tkają swój wątek. Tu ujmą, tam dodają, zamienią przyprawę, odwrócą
do góry nogami. U nich lubię zjeść. Tam liczy się koncepcja a nie niewolnicze
przywiązanie do szczegółu.
Kiedyś myślałam, że jedynie ciasta i
pieczywo wymyka się tej radosnej twórczości.
Byłam pewna, że jeśli dodam do ciasta o
jedną łyżkę kakao więcej, to nastąpi koniec świata a Delia Smith zstąpi ze
swojego piedestału i walnie mnie łychą w łeb.
Eksperymenty z chlebem są najlepszym
dowodem na to, że doza wolności nikomu jeszcze nie zaszkodziła. Czy chleb
będzie okrągły czy foremkowy? Własnoręcznie upieczony będzie smakował bez
względu na kształt.
Ostatnio dziewczyna, z którą się podzieliłam
zakwasem zadzwoniła w panice, że nie ma koszyka do wyrastania!
Weź kobieto durszlak! – poradziłam i
chleb wyrósł jak marzenie. Grunt to się nie dać zdominować szczegółom.
Taki dowcip na koniec:
"On – W dzisiejszych czasach ludzie jacyś
spięci chodzą… Mógłbym drogę do szczęścia ująć w trzech słowach: nie przywiązuj
wagi do drobnostek.
Ona – To było pięć słów…
On – I o tym właśnie mówię."
I tym pozytywnym akcentem się dziś żegnam
i życzę pięknego weekendu.
Zaraz! A przepis?
nawet te obcięte boki wyglądają dobrze;
Zielone ciasto
3 jajka
3 łyżki drobnego cukru
3 łyżki mąki pszennej
1 łyżka mąki ziemniaczanej
2 łyżki dobrej jakości matchy
ćwierć łyżeczki proszku do pieczenia
Kto lubi konkretne kolory niech użyje
odrobine zielonego barwnika spożywczego by podkręcić kolor
Blaszka o wymiarach 24 na 30 cm lub (oszczędzając
umysłowego mozołu niektórym) okrągła forma o średnicy 24 cm
Malinowa żelka:
500 g malin
1/3 szklanki cukru
2 łyżeczki żelatyny
Krem kokosowy:
100 g jogurtu greckiego
250 g mascarpone
300ml kremówki
pół szklanki śmietanki kokosowej
pół szklanki drobnego cukru
5 łyżeczek żelatyny
Dodatkowo: garść malin lub dwie do
dekoracji
Bierzemy się do roboty.
Ciasto:
Nagrzewamy piekarnik do 180 stopni.
Ubijamy białka na sztywną pianę i
dodajemy cukier. Ubijamy. Dodajemy żółtka wciąż ubijając.
Przesiewamy przez sito mąki, matchę i
proszek.
Delikatnie łączymy suche składniki z
ubitymi jajkami.
Wylewamy ciasto do formy wyłożonej
papierem do pieczenia i pieczemy 15 minut.
Wyjmujemy z piekarnika i studzimy. Wystudzone
ciasto odwracamy i delikatnie zdejmujemy papier.
Formę wykładamy czystym papierem i
umieszczamy w niej ciasto.
Malinowa żelka:
Maliny zasypujemy cukrem. Po 15 minutach
podgrzewamy by maliny się rozpadły a cukier rozpuścił. Nie musimy gotować.
Żelatynę zalewamy odrobiną wody i
zostawiamy by napęczniała. Później miseczkę z żelatyną stawiamy na garnuszku z
gotującą się wodą. Żelatyna się rozpuści.
Potem przecieramy maliny przez sito. To
trochę nudne zajęcie ale żeby będą wam wdzięczne. Wydłubywanie drobnych
pesteczek jest stratą czasu.
Do ciepłego przecieru malinowego dodajemy
rozpuszczoną żelatynę i mieszamy.
Studzimy żelkę.
Wystudzoną wylewamy na biszkopt i
wstawiamy do lodówki by stężała.
Zanim przygotujemy krem kokosowy żelka
będzie gotowa.
Krem kokosowy:
Działania rozpoczynamy od żelatyny.
Patrzymy na przepis na żelkę i robimy z żelatyną to samo co wcześniej.
W misie miksera umieszczamy mascarpone,
jogurt, cukier, śmietankę kokosową. Wszystkie składniki powinny być w
temperaturze pokojowej. Mieszamy (nie potrzebujemy miksera).
Kremówkę ubijamy na sztywno.
Do ciepłej jeszcze rozpuszczonej żelatyny
dodajemy łyżkę mieszanki kremowej. Dokładnie łączymy, po czym dodajemy jeszcze
dwie łyżki. Tym sposobem hartujemy krem i jest duże prawdopodobieństwo, że unikniemy
glutów w kremie.
Kiedy przebrnęliśmy ten moment, czas na
dodanie kremówki. Łączymy wszystko szybkim zamieszaniem i wykładamy na stężałą
żelkę.
Rozrzucamy na powierzchni pozostawione
wcześniej maliny i czystym paluszkiem wciskamy je w krem.
Wyrównujemy powierzchnię kremu i całość
wstawiamy do lodówki.
Przed podaniem odkrawamy mało efektowne
boki a górę dekorujemy czym popadnie. Można posypać wiórkami kokosowymi ale
moje podniebienie myli je z trocinami więc sobie daruję.
Maliny będą jak najbardziej na czasie.
Smacznego
Obłęd w ciapki, a może raczej w machę! Piękne ciasto. Ja jestem z tych co to mają wagę apteczną i jak tylko coś sama wymyślę w kuchni, to albo rezygnuję na starcie ze strachu albo ... jestem potem dumna i wszystkim opowiadam że sama wymyśliłam. Brak umiaru jak nic ;)
OdpowiedzUsuńMam 2 koleżanki które pieką wspaniałe serniki. Pierwsza kupuje jaja "od kur" mleko "od krowy", sama robi ser i z niego wspaniały sernik. Druga kiedy trafi jej się podejrzany ser z sklepie, albo poleży w lodówce i rodzina nie chce już jeść coś dorzuci, czymś podciągnie i wychodzi sernik palce lizać :)
OdpowiedzUsuńLimonio, no jeśli TO jest dekoracja, czym popadnie, to ja już nie mam więcej pytań :-D
OdpowiedzUsuń