czwartek, 19 listopada 2015

Rzeczy stare i nowe czyli zupa jesienna z pieczonych buraków z tymiankiem i syropem z granatów

























Trochę mi wstyd, że tak zaniedbałam pisanie. Ale tylko trochę. Robiłam w międzyczasie tyle innych rzeczy, że na pisanie nie było już czasu.
Wciąż też próbuję oswoić światło w moim nowym domu. Wydawało mi się, że piękne światło poranne załatwi wszystkie moje oczekiwania. Nie wzięłam tylko pod uwagę dość istotnego faktu, że mieszaniem w garach zajmuję się raczej nie o świcie.
Mogłabym, co prawda, pokazywać wam codzienny raport poranny ale po trzech dniach umarlibyście z nudów.
Moje śniadania są do bólu banalne i opierają się w głównej mierze na serku i kiełkach.
Tak więc musiałam poobserwować swoje powierzchnie stołowe i blatowe by znaleźć odpowiednio dużo światła do zdjęć.
Na razie moje próby głęboko mnie rozczarowują ale nie porzucam nadziei.
Właśnie minął miesiąc od czasu, kiedy powiesiliśmy przysłowiowy kapelusz w nowym mieszkaniu.
Trochę się już przyzwyczaiłam choć ciągle jeszcze ćwiczę pamięć, gdzie co położyłam.
Nie będę tu tracić czasu na wyliczenie ilu przedmiotów nie mogę znaleźć do tej pory, ale wierzcie mi, byłaby tego spora walizka.
MMŻ jest chyba mniej skomplikowany ode mnie bo przyszedł, rozejrzał się, wypakował pierwsze pudło z płytami, objął w posiadanie i już był u siebie.
Ja, do nowego etapu życia mam podejście dużo mniej nonszalanckie. Muszę obwąchać, podotykać, przyjrzeć się z bliska, potem obejrzeć z daleka.
Więź mentalna z nowymi ścianami buduje się w moim przypadku powoli. Niczego nie biorę w posiadanie. Raczej krok po kroku nawiązuję przyjaźnie. Z kuchnią, nową łazienką, szafkami, widokiem za oknem. Wydeptuję nowe ścieżki i uczę się nowych zapachów. Te, które przyjechały ze starymi rzeczami zniknęły w nowych meblach.
Co gorsza, stare zdjęcia, setki książek i stada bibelotów wciąż tkwią w kartonach na strychu – Sezamie. Na nie jeszcze nie nadszedł czas.
Przywożenie kartonów przypomina grę w totolotka. Bierzemy jak leci a potem zgadujemy co przywieźliśmy. Jeszcze nie udało nam się wybrać tego kartonu, na którym nam zależało. A to się trafi pudło pełne teczek z dziecięcymi rysunkami, kiedy ja rozpaczliwie pożądałam swoich filiżanek. Lub znajdziemy karton z gramofonem. Ten z płytami niestety ciągle jest przyszłością.
Zapytacie dlaczego nie spisałam naszego dobytku. Otóż spisałam, ale zapomniałam, że komputer bywa zawodny i w kapryśności swojej odmówi posłuszeństwa i zgubi moją bazę danych.
Zapisywanie w chmurze jest bezcenne i pamiętajcie, żeby ważne dla siebie notatki zabezpieczać na wszelki wypadek. Unikniecie niespodzianek z gatunku: co może zawierać numer 165?
Rozpisałam się zupełnie na na temat.
Chciałam wam opowiedzieć o pewnym cudownym urządzeniu, które pojawiło się w mojej nowej kuchni ale jako, że już wam sporo czasu zajęłam dzisiaj, to moje zachwyty muszą poczekać.
Wrócę do nich następnym razem.
Dziś zaproszę was jeszcze do stołu i znikam, Mam nadzieję, że tym razem na krótko.

Zupa jesienią jest równie niezbędna dla zachowania równowagi psychicznej jak duża dawka słońca i pozytywne myślenie.
Dobra zupa, zresztą, pozytywne myślenie ułatwia. Wyobraźcie sobie mokre szyby, wyginające się od wiatru drzewa, koszmarne prognozy pogody. To wszystko jest tam, na zewnątrz.
Tu, w środku jesteście wy i pękata filiżanka gorącej dyniowej lub słodki talerz energetycznej buraczanej.
Co tam deszcze i wichury. Mogą nam co najwyżej...nagwizdać.


















Krem z pieczonych buraków z czosnkiem, tymiankiem i syropem z granatów

1 kg buraków (moje są czerwone ale jeśli użyjecie żółtych, to zupa będzie delikatniejsza i słodsza)
kilka ząbków czosnku (ilość zależy od gustu)
kilka gałązek tymianku
1 łyżka syropu z granatów
4 szklanki dobrego bulionu
sól
pieprz
kwaśna śmietana na koniec

Rozgrzewamy piekarnik do 175 stopni. Buraki (wybierzcie raczej średniej wielkości) myjemy i nakłuwamy widelcem w kilku miejscach. Zawijamy je w folię aluminiową razem z gałązką tymianku i wkładamy do piekarnika. Obok kładziemy nieobrane ząbki czosnku.
Pieczemy do miękkości czyli około 50 minut. Sprawdzamy miękkość buraków widelcem.
Upieczone ostrożnie wyjmujemy z folii i kiedy nieco przestygną obieramy ze skórki a czosnek z łupinek.
Podgrzewamy nieco bulion.
Obrane buraki, czosnek i szklankę bulionu i łyżkę syropu z granatów wkładamy do miksera i miksujemy na krem. Dolewamy taką ilość bulionu by uzyskać ulubioną gęstość. Doprawiamy solą i pieprzem.
Przelewamy zupę do garnka i zagotowujemy.
Wlewamy do miseczek, posypujemy listkami tymianki i dekorujemy kleksem kwaśnej śmietany.





Smacznego

3 komentarze:

  1. Limonko kochana, jak super, ze jestes. Tak to jest, ze trzeba zaczac wszystko od nowa, trzeba zrobic cos co zajmuje troszke czasu. Wszystko sie pouklada:))A tez takmam, ze do nowego trzeba sie przyzwyczaic...a gdy sie juz przyzwyczaisz, bedziesz sie czula jak u siebie...:))Ciekawa jestem Twojego nowego urzadzenia. A zupa jesienna-dziekuje za wspanialy przepis ; BO uwielbiam ZUPY!!:))Pozdrawiam cieplo Was!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Limonko, juz sie martwilam ze gdzies wsyslas inspiracje blogowa. Jak fajnie, ze jestes spowrotem!
    Zupa jest obledna. A ja akurat mam buraki upieczone :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Przeprowadzki mnie przerażają, nie lubię się pakować, a potem rozpakowywać... Choć może, gdy w końcu kupię swój własny, wymarzony dom, to będzie inaczej...
    Zupa wygląda cudownie; energetyczny buraczany kolor zawsze poprawia mi humor :)

    OdpowiedzUsuń