Już zapomniałam jak to jest się nie
śpieszyć.
Nie planować w nocy kolejnych kroków
i nie martwić się na zapas brakiem lub nadmiarem.
Nie myślcie, że złowiłam złotą
rybkę lub zaliczyłam przyspieszoną wizytę pewnego świętego w
czerwonym kubraczku. Tak dobrze nie jest.
Wystarczył jeden tydzień, w którym
wszystko szło jak po maśle a poziom zadowolenia i optymizmu
wyskoczył w górę jak notowania Kukiza w wyborach prezydenckich.
Zaczęło się od rozkucia korytarza.
Brzmi może mało zachęcająco ale gruz i ekipa dokonująca
destrukcji byli obietnicą możliwości korzystania jednocześnie z
czajnika i piekarnika. Prąd tajemniczą siłą jest i należy mu się
specjalne traktowanie. Panowie od rozwałki byli jednocześnie
zwiastunami nowej, lepszej przyszłości.
Pyłem pokryte zostały każde
zakamarki dopiero co wyczyszczonego po przeprowadzce domu.
Nie narzekałam.
Chyba w nagrodę,
kiedy wylałam ostatnie wiadro zapylonej wody, do domu zawitał
Mistrz od wszystkiego. I... alleluja!... kaloryfery ożyły i stało
się ciepło.
Kolejnego dnia pojawił się kierownik
od domofonu i nawiązałam kablowy kontakt z parterem. Koniec z
bieganiem po schodach.
Następny w kolejce był spec od
internetu i tu również obyło się bez niemiłych niespodzianek.
Kiedy w środę elektrownia łaskawie
spojrzała na moje dokumenty i umówiła swojego fachowca, zaczęłam
podejrzewać, że coś czyha za rogiem, bo tak dobrze jeszcze nie
było.
A gdy w czwartek zastałam pod drzwiami
faceta z dawno zamówioną sypialnią i na dodatek tenże facet
wtargał ją do mieszkania, naprawdę zaczęłam się bać. Co więcej
udało nam się z MMŻ tę sypialnię bez uszczerbku na małżeńskim
życiu poskładać.
Po okresie spania na podłodze
wróciliśmy do świata cywilizowanego człowieka i mamy łóżko.
Czy ja przypadkiem nie wyczerpałam
swojego rocznego limitu szczęścia w tym tygodniu?
Cała ja. Jak się nie mam czym
martwić, to się martwię, że powinnam się martwić.
Wczoraj wieczorem stwierdziłam, że
jestem bezpieczna. Piątek, wieczór, za mną pasmo sukcesów.
I postanowiłam sobie dać spokój z
martwieniem się.
Dzisiejszy poranek był ukoronowaniem
udanego tygodnia.
Do niego pasowało nie byle jakie
śniadanie.
Zjedzone spokojnie, powoli, bez planów
na weekend.
Może uda mi się przyzwyczaić do tej
normalności. Choć czujność zachować trzeba.
Jajko w koszulce, pieczone awokado i
grzanka z tahini
(z październikowego Delicious)
2 kromki chleba
2 jajka
1 awokado
pasta sezamowa tahini
1 łyżka octu
pół łyżeczki oleju do smażenia
1 łyżka oliwy
1 łyżeczka uprażonych ziaren
sezamowych
pół cytryny
sól
pieprz
Zaczynamy od jajka w koszulce.
Zagotowujemy wodę w głębokim garnku
(do 3/4 wysokości garnka). Dodajemy 1 łyżkę octu. Rozbijamy jajko
do miseczki. Kiedy woda się zagotuje, zmniejszamy ogień i robimy w
niej wir (np. widelcem) i wlewamy delikatnie jajko. Gotujemy jajko 2
minuty. Wyjmujemy je łyżką cedzakową na ręcznik papierowy by
woda ociekła (zostawiamy je na łyżce a łyżkę kładziemy na
ręczniku).
Wkładamy kromki chleba do tostera. Na
piecu stawiamy patelnię z odrobiną oleju. Obieramy awokado i kroimy
na plastry. Kiedy patelnia jest gorąca kładziemy na niej plastry
awokado i smażymy z obu stron około pół minuty. Powinno lekko się
przybrązowić.
Upieczone kromki smarujemy tahini,
przykrywamy upieczonymi plastrami awokado. Na górę kładziemy
jajko. Posypujemy sezamem, pieprzem i solą. Polewamy oliwą i
odrobiną soku z cytryny.
Podajemy.
Nie mówcie, że to nie piękna
kontynuacja tygodnia. Trzymam kciuki by dobra passa trwała. I tego
wam życzę.
Smacznego
Smakowite śniadanie:)
OdpowiedzUsuńAwokado w takim połączeniu jest dla mnie pychota! :)
OdpowiedzUsuńMy zainspirowani Twoim sniadaniem Limonko dzisiaj az pobieglismy po awodako (ja sie zasapalam!) i tez sobie zrobilismy z jajkiem. Co prawda nie mialam tahini, ale zastapilam je meksykanska Cholula i tez bylo pycha :)
OdpowiedzUsuńBardzo oryginalne śniadanie, powiem szczerze, ze dla mnie nieco egzotyczne, ale....musi smakować nieziemsko.Pozdrawiam ciepło:)))
OdpowiedzUsuńLimoneczko czuję ten zapach ależ musi ta kanapka smakować ,ściskam Cię mocno ,pamiętam
OdpowiedzUsuńWyborne śniadanko :)
OdpowiedzUsuńTeż tak mam - jak jest za dobrze, zaczynam się niepokoić ;)