Życzenia
czasami się spełniają.
Kiedyś,
dawno temu zimowe ferie spędzałyśmy w Tunezji. Było rewelacyjnie.
Większość czasu spędzałyśmy w autobusie a to jadąc na
spotkanie z pająkami w jakiejś odległej oazie, a to mknęłyśmy
na spotkanie z scenerią z Gwiezdnych Wojen, a to ruszałyśmy w
środku nocy by przywitać na pustyni słońce.
Najlepiej
z tej wycieczki zapamiętałam obicie fotela przede mną. Było
niebieskie w różowy wzorek.
Pamiętam
też różowe kamienie koloseum w El Dżem, kiedy oświetliło je
wschodzące słońce.
Film,
nakręcony wówczas (to były czasu VHS-ów) pokazuje również jaką
nonszalancją się wtedy odznaczałam, by nie powiedzieć głupotą.
Dziecku młodszemu pozwoliłam jakieś włochate ośmionogie
paskudztwo wielkości kota wziąć do ręki.
Szczytem
były kadry przedstawiające leniwie zbliżającego się do operatora
(czyli mnie) lwa. Rzecz miała miejsce w klatce. Tak, tak, dobrze
mówię. Zarówno lew jak i ja znajdowaliśmy się w klatce. Jednej.
Mgliście pamiętam, że klatka zamykała się na skobelek...i ja ten
skobelek wyjęłam. Po to, by zrobić dobre zdjęcia. No, cóż,
głupota ludzka jest bezbrzeżna.
Pamiętam
również, że MMŻ, który odbierał nas z lotniska marudził, bo przepadł mu w Spodku koncert Genesis. A droga z Warszawy była
jednym wielkim lodowiskiem.
Od
tego wyjazdu minęło dobrych kilkanaście lat. Cała masa faktów
wyparowała z mojej pamięci. Zdjęcia pokazują, że zazwyczaj było
chłodno a basen przy hotelowy był dla nas raczej dekoracją.
Dzieci
na igraszki w wodzie nie miały czasu, bo targałam je we wszystkie
możliwe tunezyjskie strony.
Jednak
jedno wspomnienie ciągle do mnie wracało. Wracało z dwóch
powodów. Po pierwsze dlatego, że mnie oczarowało. Po drugie
dlatego, że było zagadką.
Sprawa
dotyczyła stołu. Na której z wycieczek zabrano nas na kolację,
gdzie na talerzach pojawiło się to coś.
Ni
to pieróg, ni to naleśnik, złożony jak harcerska chusta. Było
chrupiące i delikatne jak muślin.
Po
wbiciu widelca, okazało się, że w środku jest jajko. Nie na
twardo, nie sadzone. Płynne.
Odleciałam.
Chciałam wiedzieć już, natychmiast, jak to jest zrobione.
Niestety
moja ciekawość została wystawiona na wieloletnią próbę.
Pierwsze
samodzielne podejścia do odtworzenia smakołyku pokazałam tutaj.
Jednak ciasto francuskie nie spełniło moich oczekiwań. Potem
eksperymentowałam z filo. Było lepiej...ale daleko do ideału.
Aż
do dnia, kiedy znalazłam w sklepie osiedlowym (!!!!) ciasto brik.
Wyobrażacie
sobie?
Trzymałam
w ręce opakowanie ciasta i sama sobie zadawałam pytanie, gdzie tu
jest zasadzka.
Nie
można od tak sobie, wejść do sklepu i kupić coś, co latami śniło
się po nocach.
Przyniosłam
skarb do domu i Wielki Dzień nadszedł.
Zrobiłam
tunezyjskiego brika z płynnym jajkiem w środku.
Już
dawno nie byłam tak zachwycona swoim talerzem.
Nie
mówcie, że nie warto czekać.
W
przypadku brika, na pewno warto.
Jedząc
brika, wyjęłam album ze zdjęciami z Tunezji. Lew na nich jest
nieco wyleniały, oaza bardziej szara niż zielona ale pająk na
dziecięcej ręce tak samo obrzydliwy jak kiedyś.
Tylko
brik i wspomnienie po nim cudnie się zsynchronizowały.
Brik
z jajkiem
(dla dwóch osób)
Ciasto na brik jest muślinowo cienkie
ale o dziwo wytrzymałe na eksperymenty. Nie to co filo.
Druga różnica między filo a brikiem
polega na tym, że filo używamy kilka arkuszy, nałożonych jeden na
drugi. Aby zrobić brika z jajkiem czy tuńczykiem (bardzo popularne)
wytarczy jeden arkusz.
Kruchość takiego pieroga jest
zachwycająca.
Podobnie jak w przypadku ciasta filo,
ciasto na brik trzymamy przykryte wilgotną ściereczką. Jeśli
zostawimy je bez przykrycia, zeschnie i do niczego nie będzie się
nadawać.
2 płaty ciasta na brik
2 jajka
4 ziemniaki ugotowane, drobno pokrojone
1 czerwona cebula
1 łyżka pietruszki
1 łyżka zielonej kolendry
1 łyżka zielonej cebulki
pół łyżeczki mielonego kuminu
ćwierć łyżeczki kurkumy
szczypta soli
2 łyżki harissy
2 plastry fety
olej do smażenia
Płat ciasta brik rozkładamy na
płasko. Smarujemy środek harissą. Brzegi smarujemy płynnym masłem. Na środku formujemy z
ziemniaków okrąg. Troszkę to wygląda jak mały dmuchany basenik
do ogródka. Ten basenik musi utrzymać w ryzach płynne jajko.
Do środka basenika dajemy posiekaną zieleniną przyprawy i pokrojoną czerwoną cebulę. Ostrożnie wbijamy surowe
jajko. Posypujemy je pokruszoną fetą i pietruszką.
Najtrudniej jest złożyć ciasto. Ja
porzuciłam perfekcyjne złożenie pieroga. Poskładałam go jak
naleśnik i przeniosłam na rozgrzaną patelnię.
Nie ukrywam, za pierwszym i drugim
razem nie udało mi się. Coś tam dziabnęłam widelcem i jajko
zamiast grzecznie siedzieć w jamce, wymknęło się spod kontroli.
Ale trzeci raz był idealny.
Warto było pielęgnować w pamięci
muślinową kruchość brikowego ciasta. A tak swoją drogą, wiecie,
że kruchość jest tym, co w jedzeniu lubimy najbardziej.
Smacznego chrupania
Brik, uwielbiam!!! Znam i polecam.Pozdrawiam Cieplo!!..:)
OdpowiedzUsuń