Aby zrobić zdjęcie do dzisiejszego wpisu, musiałam zaliczyć dziś wyprawę na targ.
Czereśnie były mi potrzebne. Co prawda ciasto jest z musem wiśniowym, ale kto by tam zwracał uwagę na takie niuanse, tym bardziej, że wiśnie póki co jeszcze w powijakach.
Czereśnie zatem miały pełnić rolę wiśni.
Wczoraj wieczorem wszystko sobie zaplanowałam (należę do tych, co zawsze muszą mieć plan). Czereśnie różowiły się na drzewkach; dużo ich nie było ale by pełnić rolę ozdóbki w zupełności by wystarczyło. Nie miałam zamiaru napełniać nimi słoików.
Deszcz lał zupełnie obojętny na moje plany i pomyślałam sobie, że w takich warunkach wodnych czereśnie są zupełnie bezpieczne. Co może im zagrozić? Huragan? Nagłe oblodzenie? Piorun z jasnego nieba?
Przecież nawet łasy na sąsiedzkie dobroci sąsiad siedzi w domu i zagryza palce ze złości.
Jednego nie wzięłam pod uwagę: ptasząt niebieskich. Im deszcze, susze, moje modły i zaklęcia są najzupełniej obojętne. One nie czekają aż czereśnia z rumieńca przejdzie w zaawansowany pąs. One są żarłoczne jak szarańcza. One zostawiają po sobie "spaloną ziemię i kości" czytaj gołe gałęzie i pestki na ziemi.
Między jedną chmurą a drugą postałam przed drzewkami dziś z rana jak żona Lota. Obrazek pod tytułem "widok na zeżarte marzenia"rozciągał się przede mną w romantycznej mgiełce.
Ciasto było gotowe. Tylko przysłowiowej wisienki mi brakowało. A ta wraz ze świtem zniknęła w jakiejś sójkowej czy kosowej paszczy.
Nie miałam w planach wędrówki na targ. A już na pewno nie w deszczu i okolicach godziny 10.00. O tej porze na targu następuje koncentracja całej okolicy. I czy wirus czy deszcz, ludziska tłoczą się zarówno przy stoiskach ze skarpetkami jak oglądając kojce z ptactwem.
Truskawki wyrywano sobie jak karpie przed wigilią w latach 80-tych. Parasol obijał się o parasol, maseczki gremialnie zostały w domach, a kultura osobista wyparowała wraz z ostatnią paróweczką hrabiego Barry Kenta. Oszołomy żądne wymiany poglądów głośno akcentowały swoje uwielbienie bądź pogardę do poszczególnych kandydatów na...
Całkiem wesoło się zrobiło. Powietrze mokre, twarze nieosłonięte, dyskusje na granicy wrzenia.
Nie wybrzydzałam, w dyskusjach ludowych nie chciałam brać udziału a nagłego rzucenia sobie w ramiona przedstawicieli dwóch wrogich obozów nie podejrzewałam. Już raczej do gardeł. Pierwsze wiśnie z brzegu zapakowałam do torby i wróciłam do domu.
Ciasto zostało skończone. Moja próżność zaspokojona. MMŻ przysięga, że czy z wisienką, czy z czereśnią, czy bez którejkolwiek z niej, ciasto i tak jest świetne.
Jeśli macie w zasięgu czereśnie lub wiśnie i nie dybią na nie żadne pierzaste harpie, korzystajcie z nich i upieczcie ciasto z kremem wiśniowym.
A jeżeli macie podobne do moich problemy w najeźdźcami, kupcie czereśnie na targu, lub (co najbezpieczniejsze) kupcie woreczek wiśni mrożonych.
CZEKOLADOWE CIASTO Z MUSEM WIŚNIOWYM
1/3 szklanki oleju słonecznikowego
1/4 szklanki wody
pół szklanki cukru
2 łyżki kakao
Wszystkie składniki umieszczamy w rondelku. Mieszamy, zagotowujemy i odstawiamy do wystudzenia.
Następnie po wystudzeniu dodajemy:
3 jajka, osobno białka, osobno żółtka
1/4 szklanki drobnego cukru
3/4 szklanki mąki pszennej
pół łyżeczki proszku do pieczenia
pół łyżeczki sody oczyszczonej
Ubijamy białka jak na bezę. Dosypujemy, wciąż ubijając, cukier. Potem dodajemy żółtka, ciągle ubijając.
Masa powinna trzykrotnie powiększyc swoją objętość. Teraz wąską strużką wlewamy do napowietrzonej masy wystudzoną część kakaową. Mieszamy dokładnie. Przesianą mąkę z sodą i proszkiem wsypujemy do masy jajeczno kakaowej. Delikatnie, ale dokładnie łączymy obie części.
Formę wykładamy papierem do pieczenia i wlewamy do niej ciasto.
Pieczemy w 180 stopniach około 40 minut lub do suchego patyczka.
Wystudzone ciasto kroimy na dwa blaty.
MUS WIŚNIOWY (czereśniowy, jagodowy, truskawkowy...)
800 g wiśni
6 łyżek brązowego cukru
1 łyżka soku z cytryny
1 galaretka wiśniowa lub adekwatna do smaku owoców
150 g mascarpone
100 ml kremówki
Wiśnie zagotowujemy z cukrem. Zdejmujemy z ognia i wsypujemy galaretkę. Dobrze mieszamy by galaretka się rozpuściła. Studzimy i miksujemy z grubsza. Kawałki owoców są mile widziane.
Wystudzoną galaretkę owocową umieszczamy w lodówce by nieco stężała.
Ubijamy śmietanę z mascarpone. Dodajemy lekko tężejącą galaretkę wiśniową. Miksujemy do połączenia się składników.
Dolny blat ciasta nasączamy likierem wiśniowym. Wykładamy cały mus i przykrywamy drugim blatem ciasta. Wkładamy do lodówki.
Przygotowujmy czekoladową polewę:
100 g deserowej czekolady
100 ml kremówki.
Mocno podgrzewamy kremówkę. Zdejmujemy z pieca i wrzucamy do śmietany połamaną czekoladę. Po 5 minutach mieszamy do otrzymania gładkiej polewy czekoladowej.
Wylewamy na ciasto, wyrównujemy powierzchnię i ponownie wkładamy do lodówki.
Do dekoracji używamy wiśni lub czereśni. Byle nie z narażeniem zdrowia bądź życia.
Smacznego
Ja tak uwielbiam słodkości,że aż nie mogę patrzeć na zdjęcie,bo zjem telefon 🙂
OdpowiedzUsuńLimonio, tekst jest przedni! Aż mnie korci spytać, czy nie zechciałabyś się nim podzielić z czytelnikami naszej lokalnej gazetki :-) W końcu Internety mogą pieprznąć, a "papir" zostanie gdzieś w archiwum...
OdpowiedzUsuńA ptaszęta niebieskie nie orzą, nie sieją, a Pan im daje... Szkoda, że nie porządnym ludziom...
Kochana moja, a bierz i czerp pełną garścią. Zamieszczaj gdzie sobie chcesz ku uciesze mojej i twojej. Ściskam cię mocno (ale jesteśmy bezpieczne:))) i zdrowia dla wszystkich życzę:))
UsuńOj, wisnie czeresnie - kto by sie przejmowal! Ja bym to ciasto zjadla w kazdej wersji!!
OdpowiedzUsuńZrobiłam. Smakował, a jakże. Choć w ten upał było ciężko. Zrobiłam w okrągłej formie, jako torcik, z kleksami bitej śmietany a w nich wisienka. Na spotkanie rodzinne. Dziękuję za podpowiedź. Pewnie jeszcze powtórzę z innymi owocami. Pozdrawiam, Elżbieta P.
OdpowiedzUsuń