środa, 29 lipca 2020

Chleb żytni razowy czyli cytując Trumpa




Czas wziąć się do roboty bo lipiec za chwilę pokaże mi plecy a ja ani jednego wpisu nie uczyniłam.

Zamieszało nam się w świecie, w kraju, w rodzinach i w pracy.
Już nie wiadomo co wzbudzi niechęć, co agresję a co zapewni pierwsze miejsce w wirtualu.
Pogubiłam się wśród haseł, które uważałam za ważne, a którymi dziś niektórzy  wycierają buty.
Mam wrażenie jakby ktoś sztucznie zawrócił rwącą rzekę i ona teraz pieni się i burzy, zalewając coraz większe kawałki przestrzeni.
Nie powiem nic odkrywczego: sami sobie spreparowaliśmy taki a nie inny dzień dzisiejszy.
Żadna asteroida, ET, plan B z kosmosu, krwiożercze pomidory ani wysyp wampirów. Podkładamy sobie nogę koncertowo.
Jakby tego było mało, subtelnie wspiera nas w tym natura. Czy Covid 19  to pierwsze poważne ostrzeżenie?
Widzę jak więzi towarzyskie stają się najpierw luźne a potem rozpływają się jak kot w ciemności.
Część z nas jest po prostu ostrożna, część korzysta z okazji by po prostu zniknąć. Czy wrócimy do siebie?
Kiedy?
Na jak długo?
Na jakich warunkach?
Tęsknota za "tamtymi" czasami przychodzi każdego dnia. Nawet nie wyobrażałam sobie dnia, kiedy słowo "planowanie" przestanie mieć ciężar gatunkowy. Planowanie było podstawą mojego działania. Czas wydawał mi się wymiarem oswojonym.
Lecz jak zaplanować jutro, pojutrze lub przyszły miesiąc?

Może trzeba spróbować stopić się z przyrodą. Ptaki nie planują zakładania gniazd. Nie korzystają z agenta nieruchomości wybierając lokum. Słoneczniki nie zakładają, że jeśli jutro nie będzie słońca, to pójdą posiedzieć w solarium.

Czy można nie planować powrotu dzieci do szkół? Czy można planować powrót dzieci do szkół?
Czy to oznacza, że trzeba być przygotowanym zarówno na "tak" jak i na "nie"?

Macie czasem wrażenie. że myśli zaraz wam się wyleją z głowy i utoniecie w zalewie domniemań?
Ile pytajników dziś użyłam!

Na koniec coś z polityki. Donald Trump nie jest moim ulubieńcem. Hm, nawet wręcz przeciwnie. Lecz jest autorem całkiem mądrego zdania: "Skoro i tak będziesz myśleć, myśl odważnie".
Czyli co? Boże Narodzenie będzie białe i rodzinne. Jesień długa i złota a my wszyscy będziemy  żyli długo i zdrowo.
To póki co pierwszy krok.

W dziedzinie gotowania nic się nie zmieniło. Ciągle musimy jeść, więc przynajmniej w tej domowej dziedzinie na nastąpiła katastrofa.

Dziś pieczemy chleb. Tu mała dygresja. Ile w ostatnich miesiącach się nasłuchałam o pospolitym ruszeniu w pieczeniu chleba. Naród ruszył po mąki i drożdże. Wszyscy mówili i pisali o chlebie.
W naiwności swojej uwierzyłam, że każdy jest dziś mistrzem piekarnictwa. Ha, ha, ha.
Okazało się, że z pieczeniem chleba jest jak pojawianiem się duchów. Wszyscy o nich mówią, mało kto je widział.
Niech mi wybaczy François de La Rochefoucauld. On podsumował w ten sposób historie o prawdziwej miłości.

Może ten wpis będzie przyczynkiem do działania a nie tylko teorii. Tym bardziej, że nie potrzeba tu ani miksera ani pieca chlebowego. Potrzebne będą ręce i kilka składników.



Chleb żytni razowy (łatwizna)


680 ml ciepłej wody (około 40 stopni)
150 ml zakwasu żytniego
oraz

280 g mąki pszennej chlebowej
115 g mąki razowej żytniej
115 g mąki razowej pszennej
60 g słonecznika
60 g siemienia lnianego
60 g otrąb (mogą być mieszane np owsiane i jęczmienne)
1 łyżeczka czarnuszki
12 g soli
podłużna foremka 12 x 30 cm

Zaczynamy od dokładnego wymieszania dwóch pierwszych składników. Następnie wsypujemy resztę składników, oprócz soli, do misy z wodą i zakwasem. Mieszamy i nie martwimy się płynnością naszego przyszłego chleba.
Posiadając mikser z mieszadłem macie całą pracę zrobioną i w czasie kiedy mieszadło odwala za was robotę, wy możecie pomalować oko lub wyskubać włosy z brody.
Mieszacie (ja mieszałam rózgą do ubijania śmietany bo zestaw narzędzi kuchennych, w domu pod lasem, okazał się mizerny) około 10 minut. Potem wsypujemy sól i znów mieszamy 10 minut.
Jeśli robicie to według mojego wzoru czyli używając jedynie własnych mięśni, to możecie sobie zaliczyć na dziś aktywność fizyczną i bez skrępowania pozwólcie sobie na jedną czekoladkę więcej.
Po około 20 minutach mieszania otrzymujemy ciągnące się ciasto, gotowe do włożenia w foremkę.
Formę smarujemy oliwą i wysypujemy płatkami ścianki i dno.
Przekładamy ciasto chlebowe do formy. Formę wkładamy do torby foliowej (fuj!!!) i zostawiamy w ciepłym miejscu aż foremka się nie wypełni rosnącym ciastem.
U mnie trwa to około 4-5 godzin w ciepłej, nagrzanej piecem kuchni. Jeśli rośnie wolniej, to dajcie mu czas. Może rosnąć nawet całą noc.
Piekarnik nagrzewamy do 180 stopni. Ciasto z góry posypujemy słonecznikiem i umieszczamy w piekarniku.
Pieczemy 1 godzinę i 15 minut.

Chleb razowy w tym wykonaniu jest tak dobry, że od 4 tygodni nie jemy niczego innego i nie piekę niczego innego.




Smacznego

3 komentarze:

  1. No ja myślę! Coś tak pięknego musi być jednocześnie dobre! (chociaż paru facetów się przejechało na takim mniemaniu, he, he... ale nie dotyczyło to chleba). Co do planowania - wiadomo, to tylko bardzo młodzi ludzie myślą, że da się coś zaplanować. Nigdy nie byłam mistrzem planimetrii(?!?)i teraz też na starość się nie nawrócę. A chleba już nie wyrabiam ręcznie, chociaż Babcia mówiła, że żadne tam zimne maszyny nie zastąpią ciepłych rąk.
    Buziaki!

    OdpowiedzUsuń
  2. To chyba jedyny cytat z Trumpa jaki warto zapamietac. Reszta i cala jego kadencja lepiej zeby zostaly zapomniane. Albo nie - zarchiwizowane najlepiej, i niech swiat idzie naprzod.

    Chleb wyglada zachecajaco. A teraz jeszcze na dodatek mam wszystkie potrzebne maki. Tylko slonecznika brak!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja z tych piekących :) u mnie chleb wyrasta w chwilkę podgrzanym i wyłączonym, zamkniętym piekarniku. Polecam sposób.

    OdpowiedzUsuń