Jedno mrugnięcie okiem (czy można jeszcze
czymś mrugnąć?) i okazuje się, że trawa jest zdecydowanie zieleńsza. Drugie
mrugnięcie i wyrywa mi się westchnienie zachwytu. Kwitną bzy. O kasztanach nie
wspomnę. Magnolie są już w tym roku historią. Tulipany gdzieniegdzie się
jeszcze panoszą. A na scenę wkraczają konwalie. Nie można przegapić wiosny.
Wpycha się nachalnie w każdy zaczerpnięty oddech. Nawet smród miasta nie jest w
stanie ukatrupić świeżości wiosennych pąków.
Mieszkam w absolutnym centrum miasta. Z
jednej strony pociągi, z drugiej tramwaje i auta. Główna ulica mojego city.
Może nie Nowy York czy Białystok ale jak każde centrum moje również ponosi
konsekwencje bycia w centrum. Śmierdzi, czasem zasnuwa dymną mgłą a smog
występuje równie często jak poseł Czarnecki w TV.
Krótko mówiąc moje centrum reprezentuje
wszystkie typowe cechy przeciętnego polskiego miasta.
I kiedy nadchodzi moment szczytowy
zniechęcenia zimowym smrodkiem; przecież dookoła "zabytkowe"
kamienice z niemniej "zabytkowymi piecami-reaktorami, teoretycznie, na
węgiel; wybucha wiosna. Wyobrażacie sobie gdyby jej nie było?
Gdyby nie dany nam był bufor oddzielający
białą (ha, ha, ha) zimę od ratującej nam zdrowie psychiczne wiosny?
Pierwsze mrugnięcie można przeoczyć. Ale
nawet jeśli oczy są zamknięte (czasem trzeba spuścić zasłonę miłosierdzia i
zwyczajnie nie oglądać), to uszy pozostają czujne. A one wychwytują pierwsze
zupełnie nie zimowe dźwięki, dobiegające z pobliskiego skwerku. Ptaki, kosy są
odpowiedzialne za pierwsze mrugnięcie. Później już pozostaje tylko czekać.
Wiosny nie da się przyśpieszyć. Ale nie da się też opóźnić.
Czasem marudzi, spóźnia się lub
rozczarowuje. Ale zawsze przychodzi.
Potem pozostaje tylko jej nie przegapić, nie
przespać, nie "przemarudzić". Trzeba mrugać ile sił a z każdym
mrugnięciem niech rośnie poziom naszego optymizmu. Bez względu na dym z
kominów, śmieci obok kosza, psie kupy na trawniku.
Niech rośnie w nas potrzeba piękna bo
jeśli ona będzie rosła, to i nasza determinacja by coś wokół zmienić na lepsze
też okaże się na fali wznoszącej.
Niech wiosna będzie dobrym pretekstem by
wokół działo się lepiej. Bo niby dlaczego wiosna nie mogłaby trwać nieco
dłużej?
zielone
wiosenne ciasto ze szpinakiem
zielony biszkopt:
200 g świeżego szpinaku (najlepiej baby,
umytego i dobrze osuszonego)
3/4 drobnego cukru
3/4 szklanki oleju słonecznikowego lub
rzepakowego
3 jajka
1 i 3/4 szklanki mąki pszennej
2,5 łyżeczki proszku do pieczenia
2 łyżki soku z limonki
skórka otarta z 1 limonki
Świeży szpinak, olej, skórkę i sok z limonki miksujemy na gładką masę.
Ubijamy całe jajka i cukier na puszystą
masę. Powinna potroić swoją objętość. Do jajecznej masy dodajemy po łyżce
zieloną papkę szpinakową. Krótko miksujemy i wsypujemy przesianą mąkę z proszkiem
i sodą.
Znów mieszamy ręcznie, ale tylko do
połączenia się składników.
Foremkę o średnicy 23 cm wykładamy
papierem do pieczenia. Wlewamy ciasto, wyrównujemy powierzchnię i wstawiamy do
piekarnika nagrzanego do170 stopni.
Pieczemy 45 minut.
Upieczone ciasto pozostawiamy do
wystygnięcia. Do pokrojenia na placki najlepiej poczekać do następnego dnia.
Jeśli ciasto rośnie nam z garbkiem, ścinamy go ostrym nożem i wykorzystujemy
np. do dekoracji.
Krem limonkowy
1 szklanka jogurtu greckiego, w
temperaturze pokojowej
250 g mascarpone w temperaturze pokojowej
pół szklanki cukru pudru
sok i skórka otarta z 1 limonki
1 szklanka śmietany kremówki, schłodzonej
2,5 łyżeczki
Rozpuszczamy żelatynę. Wsypujemy żelatynę
do miseczki i zalewamy letnią wodą. Zostawiamy do napęcznienia. Napęczniałą
żelatynę stawiamy na garnku z gorącą by się rozpuściła. Lekko studzimy.
Mascarpone, jogurt, cukier puder, sok i
skórkę z limonki ubijamy na krem.
Do lekko przestudzonej żelatyny dodajemy
łyżkę masy jogurtowej i mieszamy by się zahartowała. Dodajemy jeszcze łyżkę. po
czym całość żelatyny łączymy, miksując z masą jogurtową.
W drugiej misce ubijamy na sztywno
śmietanę. Dodajemy ją w kilku porcjach do masy jogurtowej i delikatnie mieszamy.
Zielone ciasto kroimy na dwa placki.
Dolny nasączamy limoncello. Wykładamy połowę kremu limonkowego i przykrywamy
drugim plackiem. Nasączamy go limoncello i pokrywamy resztą kremu.
Dekorujemy np. pokruszoną resztą
zielonego ciasta.
Schładzamy kilka godzin w lodówce.
P.S.
Gdybym sama tego ciasta nie upiekła nigdy bym nie uwierzyła, że jest w nim szpinak. Wszystkim czującym wstręt do tego wdzięcznego liścia proponuję w ramach terapii pokonywania niechęci upiec to zielone ciasto.
Może wasze życie się zmieni?
Smacznego bardzo
Same piekne rzeczy - wiosna, ciasto, Twoj post Limonko. No pelna radosc!
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy przpis. Oby tak dalej :)
OdpowiedzUsuńAle zieloniutkie! Robiłam na słono do rolady z łososiem na święta i moje było jakieś takie zgniłozielone...
OdpowiedzUsuńA co do wiosny, to na wsi nie mogą jej przegapić nawet ci odmóżdżeni od randapu. No bo widzą, że trzeba coraz bardziej intensywnie randapować!
Bardzo ciekawy i interesujący post. Oby tak dalej :)
OdpowiedzUsuńPrzepyszniw wyglądające ciasto. Na pewno spróbuję :)
OdpowiedzUsuń