czwartek, 9 maja 2019

Skarpetkowy Pożeracz i carbonara z klopsikami




























Temat zaginionych w praniu skarpetek powinien znaleźć swoje miejsce w zbiorze opowiadań . Ileż możliwości, ile historii, ile tajemnic i teorii spiskowych.
Nie mówcie, że nigdy nie trafiła się wam konsternacja przy wyjmowaniu prania z pralki: a gdzie druga?

No właśnie. Tajemnicze zaginiecie miało w naszym domu miejsce na tyle często, że na drzwiach do pralni dzieci powiesiły kartkę z ostrzeżeniem: Uwaga: Potwór Pożerający Skarpetki. 
Tylko dlaczego zawsze tylko jedną. Z jakąś dziką konsekwencją skarpetki były dramatycznie rozdzielane. Ich związki wieloletnie, kiedy szły nóżka w nóżkę dla Pralkowego Pożeracza nie miały znaczenia. Nie znały dnia ani godziny. Do pralki wchodziły parą a po godzinie następował szybki rozwód. Przed chwilą zgodne stadło a za czas jakiś samotny, przymusowy rozwodnik (bo nawet nie dopuszczam do siebie myśli, że może…wdowiec).

I czasami znajdowałam zaplątaną biedulkę w podwiniętym rękawie czy w płaszczu pralki ale to zdarzało się rzadko. Najczęściej godziłam się z tym brakiem symetrii w garderobie. 
I choć w przypadku MMŻ sprawa nie nabierała wymiaru problematycznego bo MMŻ przezornie kupuje wszystkie skarpetki w wieloznacznym i jakże pobudzającym wyobraźnię kolorze czarnym, to w naszym, kobiecym świecie niedobrana para skarpetek prowokowała interesujące sytuacje.

Pytania znajomych: czemu masz dwie różne skarpetki? stały się normą. Odpowiedzi udzielałyśmy w zależności od poziomu kreatywności danego dnia. I nawet dziwiłyśmy się, że ludzi dziwią się naszymi różnymi skarpetkami. 
Czyżby w ich pralni Skarpetkowy Pożeracz nie występował? Czyżby problem przymusowych rozstań był im obcy?
Aż pewnego dnia nasza fanaberia stała się przyczyną dywagacji specjalistycznych. Wizyta u lekarza typu neurolog przebiegłaby w sposób raczej typowy czyli palcem trafić w nos, stanąć na jednej nodze i zgrabnie wierzgnąć uderzonym młoteczkiem kolankiem, gdyby nie zzucie butów.
Zainteresowanie pani specjalistki na widok moich różnokolorowych stóp podskoczyło jak słupek rtęci w termometrze. Młoteczek poszedł w odstawkę, problem migreny zniknął jak kamfora, senność gabinetowa przeszła jak ręką odjął. 
Pani specjalistka z powagą w głosie i nadzieją w oczach zapytała: czy pani wie, że ma na stopach dwie różne skarpetki? Powaga sytuacji zawisła w powietrzu.
Niestety, czekało ją zawodowe rozczarowanie. To nie kusząca swoją oryginalnością choroba czy niemoc umysłowa sprowadziła na moje stopy tę niedobraną parę. Mnie się po prostu taka koncepcja podobała.
I tak zostało.
Dziś nikogo nie dziwią różne skarpetki, Ba, można już kupić skarpetki pozornie nie do pary. Tylko mój Pralkowy Pożeracz Skarpetek nic o tym nie wie. Wciąż na chybił trafił robi selekcję i pożera raz czarną, raz kolorową. Pewnie gdyby się dowiedział, że przemysł skarpetkowy znalazł sposób na jego żarłoczność i zrobił  pieniądze na jego apetycie, przerzuciłby się na…może majtki.
Kiedyś z deski do krojenia postawionej na pralce zniknął mi pomidor. Nigdy się nie odnalazł. Czyżby Skarpetkowy Pożeracz czasami wzbogacał dietę?

Przepisy Jamiego Olivera zawsze kończą się sukcesem. Co prawda wyścigi z czasem na dystansach 15 czy 30 minut uważam za pomyłkę ale jeśli wykluczymy czynnik stresujący w postaci tykającego stopera, to efekt końcowy okaże się przepyszny.
Slow food jak sama nazwa pokazuje ma być czymś pozbawionym pędu i zdenerwowania.
Zostawcie zegarek pod materacem, a czeka was radość tworzenia i satysfakcja jedzenia. 






Carbonara z klopsikami z białej kiełbasy
3 surowe białe kiełbaski
kilka plasterków boczku (nie jest obowiązkowy)
olej do smażenia
sporo świeżo utłuczonego pieprzu – będzie potrzebny do panierowania klopsików
3 żółtka
1/3 szklanki kremówki
pół szklanki startego parmezanu
sól
natka pietruszki
starta skórka z cytryny
300 g makaronu linguine


Stawiamy gar na makaron na ogniu. Sypiemy szczodrze sól.
Kiełbaski pozbawiamy opakowania czyli wyciskamy je do miski. Nabieramy porcję wielkości orzecha włoskiego i formujemy kulkę. 
Do miski wsypujemy utłuczony pieprz. Każdą kiełbasianą kulkę obtaczamy w pieprzu i odkładamy na bok.
Rozgrzewamy patelnię i wlewamy olej. Smażymy na średnim ogniu klopsiki. Nie śpieszmy się, powinny się dobrze usmażyć. 
Gotowe klopsiki zdejmujemy na papierowy ręcznik a na patelni smażymy pokrojony na kawałki boczek (możecie sobie boczek darować jeśli restrykcje dietowe was gnębią).

Gotujemy makaron jak kto lubi (błagam nie jedzcie rozgotowanego makaronu), przecedzamy przez sito, zostawiając pół szklanki wody z jego gotowania.

W dużej misce roztrzepujemy żółtka z kremówką. Dodajemy parmezan, startą skórkę z cytryny i natkę pietruszki.

Makaron wrzucamy do miski i mieszamy dorzucając klopsiki i boczek. Dolewamy gorącej wody z gotowania makaronu. W połączeniu z jajkami i kremówką stworzy aksamitną emulsję, oklejającą makaron.
Można na chwilę postawić makaron na ogniu i zamieszać ale trzeba zachować ostrożność by z sosu jajecznego nie wyszła jajecznica. 
























Podajemy pachnące, gorące. Jemy bez pośpiechu i bez dbałości o niedobrane skarpetki.
Smacznego i pięknego czwartku

2 komentarze:

  1. O kurcze, dopiero co jadlam sniadanie a zglodnialam. No masz ci babo makaron.

    Skarpetki zaginione - temat na thriller!

    OdpowiedzUsuń