Ten wpis może kogoś oburzyć. Jeśli
uważasz, że nie ma tu miejsca na poniższe tematy, przepraszam.
Moje bajanie jest tylko rodzajem
pamiętnika pisanego pod wpływem chwili.
Wszystkim dotkniętym mogę doradzić, by
poszli do kuchni, wyjęli garnuszek z szafki a z lodówki mleko. Wlali mleko do
garnuszka i zagotowali. Potem zdjęli garnuszek z pieca i wrzucili do niego pół
tabliczki czekolady (ulubionej). Zamieszali cierpliwie a potem wlali kieliszek
dobrego rumu. Na koniec wmieszali w tę boską mieszankę dwie łyżeczki muscavado.
Nie zmieni to rzeczywistości ale zmieni
nasz stosunek do niej. Są na świecie rzeczy, które może i nie ratują życia ale
na pewno je ulepszają.
Powinnam zacząć pisanie zupełnie innego
bloga. Nazwałbym go "dzień starej pierdoły" albo " z pamiętnika
malkontenta".
Moim faworytem jest wersja pierwsza. Kto
w dzisiejszych czasach wie cóż to za dziwo "malkontent".
Nurzałabym się na swoim nowym blogu we
wszystkich odcieniach bolących kolan, pokazywałbym co ranka nowy bujny włos
zdobiący moją brodę i kontemplowała z innymi (mam nadzieję internetowymi
pierdołami) wszelką nową obwisłość swojej cielesności.
Jak myślicie, osiągnęłabym sukces?
W kraju, gdzie cierpienie jest cnotą a
porażka nimbem zdobiącym, moje szanse na sukces mogłyby być realne.
Ale nie chce mi się.
Narzekać mi się chce, ale nie chce mi się
pisać nowego bloga.
Nawet dama czasami użyje słowa na „k” w
przypływie bezsilności, kiedy ma po pompon w czapce walki w materią,
szczególnie własną .
Kto wymyślił upływ czasu?
Już rozumiem sens umierania w okolicach
czterdziestki sto lat temu. Ile spuchniętych stawów, optymistycznych bajpasów,
diet ratujących nie wiadomo co, fałszywych nadziei, silikonowych policzków i
zmarnowanych dla urody pieniędzy zaoszczędziłybyśmy.
Umarłoby się spokojnie, rozsądnie i bez
pretensji by żyć wiecznie, zaspokajając oczekiwania rodziny i szczędząc sobie
cierpienia.
My teraz musimy żyć wiecznie. Musimy być
do dnia ostatniego piękne, powabne i jasno myślące.
Nie ma miejsca na demencję, siwy włos i
powłóczysty krok.
Och, jak przydałaby się stroma skała za
miastem.
Poprawność polityczna prowadza się pod
rękę z poprawnością etyczną. Ile złego mają na sumieniu!
O ile prościej byłoby taką zramolałą
staruszkę nakarmić ostatnią wieczerzą, odziać w odpowiednią do okoliczności
szatę i pożegnawszy wnuki zapakować na wózek
w celu osiągnięcia nirwany. Na stromym zboczu oczywiście.
Czy ja właśnie nazwałam samą siebie
zramolałą staruszką? Hm...staruszka? Hm... Zramolała?
Coś mi na mózg padło!
Bardzo ten temat jest niewygodny:
umieranie, starość, niesprawność, ból.
Przeglądając internet można odnieść wrażenie,
że żyjemy w czasach wiecznej młodości. Niestety, kto w to wierzy ten głupek.
Nic nie trwa wiecznie. Jeśli macie wątpliwości kupcie sobie jabłko i zobaczcie
co się z nim stanie po miesiącu. A potem podstawcie się pod tą metaforą.
Ale pamiętajcie też, że pomiędzy dniem
pierwszym i ostatnim mieści się całe życie.
Uf!
Dobra, chyba mi przeszło. Napisałam,
przeczytałam, otrzeźwiałam.
Niczego nie wycofuję ale zalecam daleko
posuniętą ostrożność w czytaniu internetów. Ekstremizm w każdej formie jest
niestrawny. To dotyczy również powyższego wpisu.
Drogie Siostry (i może Bracia) żyjcie,
walczcie, cieszcie się każdym dniem. Nawet łykając więcej kolorowych piguł niż wasze
dzieci czy wnuki jedzą cukierków, miejcie na uwadze, że wszystko zdarza się
zazwyczaj tylko raz.
Życie, niestety, zdarza się bez
"zazwyczaj". Zdarza się po prostu. Korzystajmy.
Przejście do gotowania jest w tym miejscu
równe porównaniu kury do feniksa, ale cóż, blog kulinarny rządzi się swoimi
prawami.
Teraz oddamy cesarzowi, co cesarskie
czyli upichcimy coś dla ciała.
W końcu by żyć, trzeba jeść.
comfort food czyli kari laksa
Najważniejsza jest pasta. Ona stanowi o
całym daniu.
Przygotujemy ją następująco:
(niezastąpiony jest internet, kupimy tu
to, czego nie ma w sklepie u pani Helenki)
3 suszone kashmiri chilli
2 łyżki posiekanego imbiru
4 ząbki czosnku, pokrojone
1 papryczka świeża chilli
3 szalotki, pokrojone
3 sztuki trawy cytrynowej, pokrojone
Ćwierć szklanki oleju roślinnego
4 łyżeczki pasty krewetkowej
1 łyżka mielonej kolendry
2 łyżki curry
1 łyżeczka mielonego kuminu
Zaczynamy od zalania kashmiri chilli
wrzątkiem na kwadrans.
Na łyżce oleju smażymy czosnek i imbir
około 6 minut.
Potem wylewamy wodę i wkładamy kashmiri
chilli do blendera razem z szalotkami, trawą cytrynową, proszkiem curry,
olejem, pastą krewetkową, kolendrą, kuminem, imbirem, chilli i czosnkiem.
Miksujemy na pastę.
Baza do dania jest gotowa.
Potrzebujemy ponadto:
1 serka tofu, odciśniętego z wody (między
np. dwoma deseczkami) i pokrojonego w kostkę
1 czerwonej papryki, pokrojonej niedbale
1 cebuli, pokrojonej w piórka
2 ząbków czosnku, pokrojonego jak lubicie
3 łodygi selera naciowego, pokrojonego na
dwucentymetrowe kawałki
200g pieczarek, pokrojonych
puszkę lub słoik mini kukurydzy
250 ml mleczka kokosowego
3 garści świeżego szpinaku
Dalej już pójdzie jak z płatka.
Rozgrzewamy wok lub patelnię i wlewamy 3
łyżki oleju roślinnego. Kroimy tofu w kostkę i wrzucamy na gorący olej. Smażymy
do momentu, kiedy nabierze złotego koloru. Wyjmujemy tofu na papierowe
ręczniki.
Na wciąż rozgrzany olej wkładamy cebulę,
czosnek i chilli i smażymy 2 minuty. Dorzucamy seler, grzyby, kukurydzę i
czerwoną paprykę. Smażymy około 5 minut mieszając.
Dodajemy pastę kari laksa oraz mleczko
kokosowe. Zagotowujemy i dodajemy cukier.
Chwilę gotujemy na dużym ogniu by część
mleczka odparowała. Danie powinno być gęstsze od zupy. Na koniec wrzucamy do jeszcze
gotującego się kari 3 garści szpinaku.
Po minucie zdejmujemy patelnię z ognia.
Wrzucamy tofu i podajemy.
Takie danie to prawie nirwana. Polecam.
Smacznego
Mnie niesłychanie pomogło przedwczesne wygaśniecie hormonów żeńskich, hłe hłe. Po prostu zwisa mi, co i gdzie mi zwisa. Radość z opychania się pysznościami np. o północy, możliwość olania makijażu, oddychanie z wreszcie niewciągniętym brzuchem oraz permisywne hornosanie się (to celne określenie Babci Broni ma się rozumieć) jest nie do przecenienia. Do pełni szczęścia brakuje mi chyba tylko takiej zupki, podanej pod (nieprzypudrowany) nosek :-D
OdpowiedzUsuńTeż miewam takie problemy, w sensie z tym umieraniem w okolicach czterdziestki... I że w lustro to w ogóle patrzeć się boję. No ale jest, jak jest ;)
OdpowiedzUsuńTaki obiadek to ja rozumiem :)
Limonko, coz to za depresja? Czemu ja nic o tym nie wiem? Ile w tych przmysleniach jest przesytu zimowego i braku slonca?
OdpowiedzUsuńTrzymaj sie Limonko, bo obiecuje ze lepsze czasy nadchodza. A wiek i starosc? Moze to jakis rodzaj pokreconej zyciowej sprawiedliwosci?
Curry laksa dobre na wszystko - moze tez na przewrotne i smutne mysli?
Limonio kochana, nie wiem, jak to możliwe, ale mam twój komentarz na skrzynce (że on tam niby jest, pod postem) ale jego tam NIE MA! jeśli nie napisałaś go sympatycznym atramentem, to walnij go jeszcze raz pod ten ksylitol, pliz, a wtedy Ci odpowiem i dowiesz się, kto się czai za pięciowęglowym alkoholem polihydroksylowym :-D
OdpowiedzUsuńP.S. A co napisałaś, to ci wysyłam na maila :-)