piątek, 9 lutego 2018

Bledszy odcień nirwany czyli kari laksa






Ten wpis może kogoś oburzyć. Jeśli uważasz, że nie ma tu miejsca na poniższe tematy, przepraszam.
Moje bajanie jest tylko rodzajem pamiętnika pisanego pod wpływem chwili.
Wszystkim dotkniętym mogę doradzić, by poszli do kuchni, wyjęli garnuszek z szafki a z lodówki mleko. Wlali mleko do garnuszka i zagotowali. Potem zdjęli garnuszek z pieca i wrzucili do niego pół tabliczki czekolady (ulubionej). Zamieszali cierpliwie a potem wlali kieliszek dobrego rumu. Na koniec wmieszali w tę boską mieszankę dwie łyżeczki muscavado.
Nie zmieni to rzeczywistości ale zmieni nasz stosunek do niej. Są na świecie rzeczy, które może i nie ratują życia ale na pewno je ulepszają.

Powinnam zacząć pisanie zupełnie innego bloga. Nazwałbym go "dzień starej pierdoły" albo " z pamiętnika malkontenta".
Moim faworytem jest wersja pierwsza. Kto w dzisiejszych czasach wie cóż to za dziwo "malkontent".
Nurzałabym się na swoim nowym blogu we wszystkich odcieniach bolących kolan, pokazywałbym co ranka nowy bujny włos zdobiący moją brodę i kontemplowała z innymi (mam nadzieję internetowymi pierdołami) wszelką nową obwisłość swojej cielesności.

Jak myślicie, osiągnęłabym sukces?
W kraju, gdzie cierpienie jest cnotą a porażka nimbem zdobiącym, moje szanse na sukces mogłyby być realne.
Ale nie chce mi się.
Narzekać mi się chce, ale nie chce mi się pisać nowego bloga.
Nawet dama czasami użyje słowa na „k” w przypływie bezsilności, kiedy ma po pompon w czapce walki w materią, szczególnie własną .
Kto wymyślił upływ czasu?
Już rozumiem sens umierania w okolicach czterdziestki sto lat temu. Ile spuchniętych stawów, optymistycznych bajpasów, diet ratujących nie wiadomo co, fałszywych nadziei, silikonowych policzków i zmarnowanych dla urody pieniędzy zaoszczędziłybyśmy.
Umarłoby się spokojnie, rozsądnie i bez pretensji by żyć wiecznie, zaspokajając oczekiwania rodziny i szczędząc sobie cierpienia.
My teraz musimy żyć wiecznie. Musimy być do dnia ostatniego piękne, powabne i jasno myślące.
Nie ma miejsca na demencję, siwy włos i powłóczysty krok.

Och, jak przydałaby się stroma skała za miastem.
Poprawność polityczna prowadza się pod rękę z poprawnością etyczną. Ile złego mają na sumieniu!
O ile prościej byłoby taką zramolałą staruszkę nakarmić ostatnią wieczerzą, odziać w odpowiednią do okoliczności szatę i pożegnawszy wnuki zapakować na wózek  w celu osiągnięcia nirwany. Na stromym zboczu oczywiście.
Czy ja właśnie nazwałam samą siebie zramolałą staruszką? Hm...staruszka? Hm... Zramolała?
Coś mi na mózg padło!
Bardzo ten temat jest niewygodny: umieranie, starość, niesprawność, ból.
Przeglądając internet można odnieść wrażenie, że żyjemy w czasach wiecznej młodości. Niestety, kto w to wierzy ten głupek. Nic nie trwa wiecznie. Jeśli macie wątpliwości kupcie sobie jabłko i zobaczcie co się z nim stanie po miesiącu. A potem podstawcie się pod tą metaforą.
Ale pamiętajcie też, że pomiędzy dniem pierwszym i ostatnim mieści się całe życie.
Uf!
Dobra, chyba mi przeszło. Napisałam, przeczytałam, otrzeźwiałam.
Niczego nie wycofuję ale zalecam daleko posuniętą ostrożność w czytaniu internetów. Ekstremizm w każdej formie jest niestrawny. To dotyczy również powyższego wpisu.
Drogie Siostry (i może Bracia) żyjcie, walczcie, cieszcie się każdym dniem. Nawet łykając więcej kolorowych piguł niż wasze dzieci czy wnuki jedzą cukierków, miejcie na uwadze, że wszystko zdarza się zazwyczaj tylko raz.
Życie, niestety, zdarza się bez "zazwyczaj". Zdarza się po prostu. Korzystajmy.
Przejście do gotowania jest w tym miejscu równe porównaniu kury do feniksa, ale cóż, blog kulinarny rządzi się swoimi prawami.
Teraz oddamy cesarzowi, co cesarskie czyli upichcimy coś dla ciała.
W końcu by żyć, trzeba jeść.



comfort food czyli kari laksa
Najważniejsza jest pasta. Ona stanowi o całym daniu.
Przygotujemy ją następująco:
(niezastąpiony jest internet, kupimy tu to, czego nie ma w sklepie u pani Helenki)
3 suszone kashmiri chilli
2 łyżki posiekanego imbiru
4 ząbki czosnku, pokrojone
1 papryczka świeża chilli
3 szalotki, pokrojone
3 sztuki trawy cytrynowej, pokrojone
Ćwierć szklanki oleju roślinnego
4 łyżeczki pasty krewetkowej
1 łyżka mielonej kolendry
2 łyżki curry
1 łyżeczka mielonego kuminu
Zaczynamy od zalania kashmiri chilli wrzątkiem na kwadrans.
Na łyżce oleju smażymy czosnek i imbir około 6 minut.
Potem wylewamy wodę i wkładamy kashmiri chilli do blendera razem z szalotkami, trawą cytrynową, proszkiem curry, olejem, pastą krewetkową, kolendrą, kuminem, imbirem, chilli i czosnkiem. Miksujemy na pastę.
Baza do dania jest gotowa.
Potrzebujemy ponadto:
1 serka tofu, odciśniętego z wody (między np. dwoma deseczkami) i pokrojonego w kostkę
1 czerwonej papryki, pokrojonej niedbale
1 cebuli, pokrojonej w piórka
2 ząbków czosnku, pokrojonego jak lubicie
3 łodygi selera naciowego, pokrojonego na dwucentymetrowe kawałki
200g pieczarek, pokrojonych
puszkę lub słoik mini kukurydzy
250 ml mleczka kokosowego
3 garści świeżego szpinaku

Dalej już pójdzie jak z płatka.
Rozgrzewamy wok lub patelnię i wlewamy 3 łyżki oleju roślinnego. Kroimy tofu w kostkę i wrzucamy na gorący olej. Smażymy do momentu, kiedy nabierze złotego koloru. Wyjmujemy tofu na papierowe ręczniki.
Na wciąż rozgrzany olej wkładamy cebulę, czosnek i chilli i smażymy 2 minuty. Dorzucamy seler, grzyby, kukurydzę i czerwoną paprykę. Smażymy około 5 minut mieszając.
Dodajemy pastę kari laksa oraz mleczko kokosowe. Zagotowujemy i dodajemy cukier.
Chwilę gotujemy na dużym ogniu by część mleczka odparowała. Danie powinno być gęstsze od zupy. Na koniec wrzucamy do jeszcze gotującego się kari 3 garści szpinaku.
Po minucie zdejmujemy patelnię z ognia. Wrzucamy tofu i podajemy.
Takie danie to prawie nirwana. Polecam.




Smacznego

4 komentarze:

  1. Mnie niesłychanie pomogło przedwczesne wygaśniecie hormonów żeńskich, hłe hłe. Po prostu zwisa mi, co i gdzie mi zwisa. Radość z opychania się pysznościami np. o północy, możliwość olania makijażu, oddychanie z wreszcie niewciągniętym brzuchem oraz permisywne hornosanie się (to celne określenie Babci Broni ma się rozumieć) jest nie do przecenienia. Do pełni szczęścia brakuje mi chyba tylko takiej zupki, podanej pod (nieprzypudrowany) nosek :-D

    OdpowiedzUsuń
  2. Też miewam takie problemy, w sensie z tym umieraniem w okolicach czterdziestki... I że w lustro to w ogóle patrzeć się boję. No ale jest, jak jest ;)
    Taki obiadek to ja rozumiem :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Limonko, coz to za depresja? Czemu ja nic o tym nie wiem? Ile w tych przmysleniach jest przesytu zimowego i braku slonca?

    Trzymaj sie Limonko, bo obiecuje ze lepsze czasy nadchodza. A wiek i starosc? Moze to jakis rodzaj pokreconej zyciowej sprawiedliwosci?

    Curry laksa dobre na wszystko - moze tez na przewrotne i smutne mysli?

    OdpowiedzUsuń
  4. Limonio kochana, nie wiem, jak to możliwe, ale mam twój komentarz na skrzynce (że on tam niby jest, pod postem) ale jego tam NIE MA! jeśli nie napisałaś go sympatycznym atramentem, to walnij go jeszcze raz pod ten ksylitol, pliz, a wtedy Ci odpowiem i dowiesz się, kto się czai za pięciowęglowym alkoholem polihydroksylowym :-D
    P.S. A co napisałaś, to ci wysyłam na maila :-)

    OdpowiedzUsuń