Od czego zacząć? Głupio
witać nowy rok, kiedy prawie dwa tygodnie już minęły. Wracać do
ostatnich dni zeszłego roku też chyba mija się z celem.
Może będę po prostu
udawać, że nic się nie stało i nie porzuciłam swojego bloga na
czas około świąteczny.
Jeśli ktoś czuje się
przeze mnie zaniedbany, to przepraszam.
Malutkim
usprawiedliwieniem jest, że MMŻ postanowił użyć mojego laptopa
do jakiś tajemniczych celów i wyłuskiwanie go (laptopa nie MMŻ)
zza choinki jakoś skutecznie mnie zniechęciło do odwiedzania
wirtualności.
Zamiast fejsbuka, gmajla i
innych czarnych dziur, wróciłam do archaicznych sposobów spędzania
wolnego czasu czyli czytania papierowych książek i odwiedzania
znajomych z krwi i kości. Okazało się, że i jedno, i drugie jest
bardzo przyjemne.
Śnieg za oknem sypie jak
oszalały, do wczoraj termometr za oknem odmówił posłuszeństwa.
Nawet on nie spodziewał się takich styczniowych atrakcji.
Znów zapomniałam, że
jak jest zima, to musi być zimno.
Ale żeby aż tak?
Powrót do opisywania
kuchennych sukcesów i porażek powinnam zacząć od tych pierwszych.
Wiadomo: dobry początek, to połowa sukcesu.
Zastanówmy się więc....
Nowy rok powitałam
wygodnie. Nie ja organizowałam imprezę, więc jedynym moim
problemem było wciśnięcie się w szatki po świątecznych
makówkach i rybach w galarecie. Na tym polu – sukces.
Poranek noworoczny, (co
prawda miał miejsce koło południa) powitałam w znakomitym zdrowiu
i kondycji. Spędzenie reszty dnia na leżąco było bardzo dobrym
początkiem.
Potem mogło być tylko
lepiej.
Inwazja świąteczna się
skończyła. Nareszcie w lodówce znów zapanował ład i porządek.
Wiem gdzie stoi mleko i nie tracę pół dnia na znalezienie kiełków.
Co prawda do dziś nie
umiem namierzyć wałka do ciasta, ale może któraś z córek
postanowiła wyjechać z domu uzbrojona.
Ilość książek na
szafce nocnej przypomina wieżowce Manhattanu a to zawsze wprawia
mnie w dobry nastrój.
Tylko ta zima! Jak może
być tak zimno?!
Zamiast skupiać się na
niezmienialnym, skupię się na zjadalnym.
Czy ciastka z mroczną
melasą i czekoladowym wypełnieniem będą zapowiedzią dobrego
dalszego ciągu? Nie może być inaczej.
Co prawda na zdjęciach w Deliciousie
prezentowały się urodziwiej ale smakiem nadrobiły braki w urodzie.
MMŻ zjadł ich w
pierwszym rzucie dziewięć. Resztę szybko schowałam by zrobić im
zdjęcie. Niech to posłuży za reklamę.
Ciasteczka
z melasą i czekoladowym wypełnieniem
145 g mąki pszennej
35 g kakao
1 łyżeczka cynamonu
pół łyżeczki imbiru
mielonego
ćwierć łyżeczki
mielonego ziela angielskiego
3/4 łyżeczki sody
oczyszczonej
pół łyżeczki soli
140 g miękkiego masła
110 g ciemnego cukru
muscavado
80 g ciemnej melasy*
1 łyżeczka esencji
waniliowej
1 jajko
4 łyżki brązowego cukru
(do obtoczenia ciastek)
czekoladowe
wypełnienie:
60 g dobrej, ciemnej
czekolady
30 g masła
pół łyżeczki melasy
- Słowo o melasie. Nie miałam problemów z jej kupieniem jakiś czas temu. Na działach ze zdrową żywnością można znaleźć ją bez trudu. Jeśli jednak będziecie mieli z nią trudność, użyjcie syropu z buraków lub syropu daktylowego.
Mieszamy razem wszystkie
suche składniki.
Ubijamy na puch miękkie
masło. Dosypujemy muscavado, dodajemy wanilię i ubijamy aż całość
zacznie przypominać w kolorze latte.
Uwaga: przechowywane
muscavado lubi się zamieniać w kamyczki. Bardzo trudno radzi sobie
z nimi mikser. Przecieranie przez sito też jest porażką.
Najlepszym sposobem na zamienienie muscavado w drobny pył jest
użycie młynka do kawy.
W takiej postaci cukier
łączy się z masłem równie łatwo jak bibuła z atramentem (kto
nie wie co to za artefakty, niech sobie wygoogluje).
Dodajemy
melasę oraz jajko i ubijamy by składniki dokładnie się połączyły.
Zmniejszamy
obroty miksera i łączymy suche składniki z ubitym masłem.
Przykrywamy
miskę i wstawiamy na 2 godziny do lodówki.
Po tym
czasie rozgrzewamy piekarnik do 180 stopni.
Blaszkę
wykładamy papierem do pieczenia. Wyjmujemy ciasto z lodówki i
łyżeczką nabieramy porcje.
Formujemy
kulki i lekko rozpłaszczamy je dłonią. Kładziemy na blaszce.
Zostawiamy między ciastkami odstępy, bo urosną.
Na talerz wysypujemy brązowy cukier i obtaczamy ciastka z każdej strony. Kładziemy na blasze.
Pieczemy
15 minut. Wyjmujemy je jeszcze gorące i malutką łyżeczką robimy
w nich zagłębienia. Ciepłe ciasta są bardzo miękkie.
Studzimy
na kratce.
Aby
zrobić czekoladowe wypełnienie rozpuszczamy czekoladę z masłem w
misce, położonej na garnku z gorącą wodą.
Do
stopionej czekolady z masłem dodajemy melasę i dokładnie mieszamy.
Całość
przekładamy do foliowej torebki, obcinamy jej koniuszek i wyciskamy
masę czekoladową do zrobionych wcześniej zagłębień.
Po
kwadransie ciastka są gotowe do zjedzenia.
Niezły
początek, prawda?
Smacznego
i dobrego nowego roku
Smakowite te ciasteczka :)
OdpowiedzUsuńAch wygladaja pieknie!
OdpowiedzUsuńTeraz już tylko te. Żadne inne. Tako rzecze MMŻ:))
UsuńAle apetyczne te ciasteczka, aż ślinka cieknie. Mam nadzieję, że u Ciebie lepiej w Nowym Roku!! Samych pięknych Dni Wam życzę i serdecznie pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńKasiu dziękuję, że podchodzisz do mnie wyrozumiale. I też życzę Wam wszystkiego co najpiękniejsze:))
UsuńTiaaa... u nas w "żeleźnioku" (sklep GS-u w mojej wsi, wyprowadziłam się z naszego miasteczka jesienią) melasa i te syropy stoją w wiadrach ocynk. Chociaż w sumie to wujek ma buraki dla krowy, ale pastewne (karpiele) - mogą być?
OdpowiedzUsuńA na poważnie - serdeczne całuski noworoczne!
O Kochana. Mam taki sklep na wsi w garażu. Są tam rzeczy, które filozofom się nie śniły. Nawet melasa z cukrowych buraków występuje. Co prawda jej termin do spożycia skończył się nie wiadomo kiedy, bo koza obżarła całą etykietkę. Ale nie dała rady słoikowi.
UsuńŚciskam mocno i cieplutko:))
Cudowny początek; lepszy być nie mógł :)
OdpowiedzUsuń