Nie dajmy się zwariować.
Mody na przewodniki, poradniki ogarnęły świat jak długi i
szeroki. Kto by pomyślał, że trzeba ludziskom napisać drukowanymi
literami, że powinni być szczęśliwi.
Kiedyś było to równie
jasne jak zorza polarna nad Islandią. A propos krain
skandynawskich...mój podziw nad marketingową zagrywką w stylu
„teraz sprzedamy Inuitom śnieg na święta” był bezbrzeżny.
Po kolei.
Buszując po księgarniach
przed świętami trudno było nie spostrzec stoisk z napisem
„bestseller”. A na stoisku stosy z napisem Hygge.
Do książek nie trzeba
mnie wlec, sama do nich biegnę. Nazwa hygge kojarzyła mi się tylko
z grecką boginią Hygeą. Czyżby na Boże Narodzenie lansowano
mycie stóp i golenie pach?
Ha, otóż nie. Założę
się, że każdy czytający może z dumą powiedzieć, że
przynajmniej jedno duńskie słowo zna perfekcyjnie. Właśnie
„hygge”.
Nie lubię nie wiedzieć
więc zgłębiłam temat.
O matko i córko! Czy
naprawdę jest z nami tak źle, że nie potrafimy cieszyć się
towarzystwem bliskich bez instrukcji w poradniku? Czy naprawdę
filiżanka gorącego kakao po spacerze w mroźny dzień jest epokowym
odkryciem?
Czasami wydaje mi się, że
wzięliśmy zwolnienie od myślenia.
Nie mam nic przeciwko
„hygge”, afirmacji szczęścia, firgun, merak, czy jak to inaczej
nazwiemy.
Mam tylko wątpliwości
czy naprawdę musimy przeczytać w poradniku, że mamy obowiązek być
szczęśliwym.
Wydaje się, że właśnie
potrzeba bycia szczęśliwym pobudza nas do działania każdego dnia
(nie wgłębiam się w pobudki bo każdego uszczęśliwia co innego).
Okazuje się, że się
myliłam. Może dlatego, że poradniki i przewodniki mam, owszem, ale
tylko te o podróżowaniu po dalszym i bliższym świecie.
Film o przesympatycznej i
przeirytującej Bridget Jones powinien mi był dać do myślenia.
Porzućmy przewodniki,
poradniki i coachingi. W pewnym polskim filmie jeden z bohaterów
powiedział: „ ty się zastanów co lubisz robić. A potem to rób.”
Nic prostszego. Można
chociaż spróbować.
Tą fascynującą myślą
żegnam się dziś i zapraszam na coś, co pomoże poczuć się,
jeśli nie szczęśliwym, to na pewno bardzo zadowolonym. Bo nic tak
nie poprawia nam humoru jak talerz pachnącej, gorącej zupy.
Zupa
selerowa z boczkiem i orzechami laskowymi
100 g plastrów wędzonego
boczku
1 bulwa selera średniej
wielkości
1 spory ziemniak
1 cebula
1 liść laurowy
1 litr bulionu
łyżka masła
2 łyżki orzechów
laskowych, przypieczonych na suchej patelni
50 ml kremówki
1 łyżka szczypiorku
pół łyżeczki
młotkowanego wędzonego pieprzu*
*pieprz wędzony świetnie
do tej zupy pasuje ale zdaję sobie sprawę, że w Tesco go nie
znajdziecie. Nic się nie martwcie, bez niego zupa też jest na
piątkę. Ja swój przywiozłam z daleka i do czegoś musiałam
zastosować. Padło na zupę selerową:)
Kroimy boczek w kostkę.
Przysmażamy na patelni aż będzie chrupiący.
Odkładamy 3/4 boczku na
talerz. Na pozostałym smażymy pokrojoną w kostkę cebulę.
Dorzucamy liść laurowy.
Obieramy i kroimy w kostkę
seler i ziemniaka. Wrzucamy na patelnię z boczkiem i cebulą.
Smażymy chwilkę, mieszając.
Wlewamy gorący bulion i
przykrywamy pokrywką. Gotujemy na małym ogniu do miękkości
warzyw.
Miksujemy zupę i wlewamy
kremówkę. Doprawiamy do smaku.
Wlewamy porcje na talerze.
Posypujemy resztą boczku, szczypiorkiem i orzechami laskowymi
(wcześniej siekamy je z grubsza).
Na koniec jeszcze szczypta
potłuczonego wędzonego pieprzu i już nasze prywatne hygge mamy w
zasięgu węchu.
Smacznego
Ależ ona pysznie wygląda ... Skusiłabym się na taką zupinkę :)
OdpowiedzUsuńCieszę się bardzo:)
UsuńZupa musi być wspaniała. A czy chleb Pani sama piekła? Jest przepis na blogu?
OdpowiedzUsuńChleb piekłam sama wg tego przepisu: http://morskie-cytrusy.blogspot.com/2012/09/wpis-nieco-niepoprawny-czyli-jak-nie.html
UsuńRóżnice są dwie. Piekłam go tym razem w koszyku a nie w foremce, co moim zdaniem wyszło mu na zdrowie. A po drugie, zagniotłam ciasto wieczorem i włożyłam do koszyka a upiekłam rano po 14 godzinach powolnego wyrastania w lodówce.
Niby przepis ten sam ale chleb zyskał na chrupkości i smaku. Gorąco polecam i pozdrawiam:))
A mnie to uszczęśliwia czytanie Twoich postów :-)
OdpowiedzUsuńP.S. Śliczna miseczka. Mam taką, tylko obśrupaną, po babuni Broni. Każda zupka, a zwłaszcza taka pyszna i "światowa" w niej smakuje!
Taka miseczka musi być obowiązkowo obśrupana. Ta moja wygląda jak odpicowany celebryta ale czas zrobi swoje;))
OdpowiedzUsuńTy to umiesz człowieka pogłaskać po główce:))
Dzięki piękne:)
Mnian, same pysznosci u Ciebie Limonko.
OdpowiedzUsuńA hygge to moj ulubiony chwyt marketingowy ostatnich miesiecy. Jak sprzedac NIC. U mnie nawet lezy na stoliku ksiazka o hygge (prezent na swieta, sama bym na to nie wpadla!) i kiedy mi smutno, to czytam z niej na glos. "Moze nie wiesz co znaczy hygge, ale obiecuje Ci, ze znasz je dobrze" "Hygge to kolacja z przyjaciolmi w letni wieczor nad rzeka" albo "Nawet meble moga byc hygge - wybieraj naturalne materialy i neutralne kolory"
Boki zrywac.
No oczywista oczywistość po prostu. Prezes (wiadomo jaki) zawsze ma rację;))
UsuńSame pysznosci u Ciebie Limonko i widzę,że u Ciebie coraz lepiej:)))A dopiero przed 40stoma minutami myślałam sobie o Tobie, a tu post:))I to jeszcze taaaaki smakowity.Uściski:))
OdpowiedzUsuńTaka zupa to by mnie uszczęśliwiła... :)
OdpowiedzUsuńA Polacy znają perfekcyjnie jeszcze jedno duńskie słowo: "tak" znaczy "dziękuję" ;)