Nalałam sobie piwo do szklanki.
Dolałam do niego syropu z czarnego bzu. Jest tak ciepło dzisiaj, że
aż trudno uwierzyć, że to ostatni tydzień lata. Syrop z kwiatów
czarnego bzu jest dowodem na cykliczność w przyrodzie.
Gdybym w maju nie zrobiła tegoż
syropu, teraz mogłabym sobie o nim tylko pomarzyć.
Te kwiaty, których nie zerwałam,
teraz wiszą ciężkimi kiściami bzowych owoców.
Patrzę na te kiście i widzę dżemy i
nalewki.
Piątek ma się ku końcowi, tak samo
jak lato. Ostatni weekend zapowiada się deszczowo ale może to
bujda.
Czasami pogoda lubi zrobić nam
niespodziankę.
Rano, kiedy wyruszam na swoją
przebieżkę do lasu, powietrze jest jak kryształ. Rosa leży na
trawie takimi grubymi kroplami jakby w nocy padał deszcz. Są takie
miejsca, które zatrzymują rosę cały dzień i nawet najbardziej
upalny dzień tego już nie zmienia.
Jesień może i jeszcze nie nadeszła
ale czuje się się ją w każdym liściu i pajęczynie.
Śliwki węgierki nabierają miodowej
słodyczy, dynie hokkaido mają już kolor ogniście pomarańczowy, a
motyle rusałki krążą w powietrzu między śliwami jak kolorowe
liście.
Spokój taki panuje na mojej wsi, że
aż strach pomyśleć, że trzeba wracać do miasta.
Wiele się tego lata wydarzyło. Bez
względu gdzie mieszkasz, los i tak cię dopadnie.
Co ma być, to będzie.
Chociaż... może nie do końca. To, co
mnie ugryzło i powoli zjadało mi nogę, raczej w mieście nie
miałoby racji bytu. Na szczęście dzielna służba zdrowia
(miejska) przybyła z pomocą i noga została uratowana. Inne
przypadki uszczerbków na zdrowiu mogłyby się przydarzyć bez
względu na szerokość i długość geograficzną.
Od czerwca zjadłam już ze trzy wagony
wszelkiej maści medycznej chemii i okazało się, ze zasada „co
nas nie zabije, to nas wzmocni” jest średnio prawdziwa.
Tak, zaduma mnie naszła pięknie
korespondująca z babim latem.
Jeszcze tylko napełnię butelki
nalewką aroniową, zamknę w słoikach konfiturę z czarnego bzu,
zamyślę się nad zastosowaniem tarniny i powoli pozbieram swoje
wiejskie zabawki.
A na słoneczne popołudnie, do
popołudniowej kawy podam ciasto z przepysznym chałwowym kremem i
pieczonymi gruszkami.
Torcik
gruszkowo chałwowy
ciemny biszkopt
3 jajka
3 łyżki mąki pszennej
1 łyżka kakao
1 łyżka mąki ziemniaczanej
3 łyżki drobnego cukru
szczypta soli
krem chałwowy:
200 g chałwy
250 g mascarpone
200 ml kremówki
konfitura lub dżem gruszkowy
kilka świeżych gruszek
3 łyżki cukru
1/4 szklanki wody
1 łyżeczka soku z cytryny
poncz do nasączenia:
pół szklanki herbaty
kieliszek Gorzkiej Żołądkowej
1 łyżka cukru
Mocno podgrzewamy kremówkę. Do niej
wrzucamy pokruszoną chałwę i mieszamy do rozpuszczenia. Przelewamy
do miski i przykrywamy folią spożywczą by uniknąć kożucha.
Schładzamy a potem wkładamy na kilka
godzin do lodówki by krem stężał.
Karmelizowane plastry gruszki.
2-3 gruszki kroimy (ze skórką) na jak
najcieńsze plastry. Rozgrzewamy piekarnik do 160 stopni. Blaszkę
wykładamy papierem do pieczenia.
W miseczce mieszamy 3 łyżki cukru z
1/4 szklanki wody i sokiem z cytryny. Zagotowujemy i studzimy.
Plastry smarujemy z obu stron syropem
cukrowym i kładziemy na blaszce.
Suszymy w piekarniku około 20 minut.
Potem wyjmujemy i zostawiamy na
papierze do wystygnięcia.
Pieczemy biszkopt.
Ubijamy na sztywno białka z szczyptą
soli. Dodajemy po łyżce cukier. Ubijamy do rozpuszczenia się
cukru.
Dodajemy żółtka i ubijamy jeszcze
kilka sekund.
Wyłączamy mikser i delikatnie łączymy
masę jajeczną z przesianymi mąkami i kakao.
Wykładamy blaszkę papierem do
pieczenia. Wlewamy ciasto do foremki, wyrównujemy powierzchnię i
wkładamy do piekarnika rozgrzanego do 180 stopni.
Pieczemy 20 minut. Studzimy.
Po kilku godzinach (a najlepiej
następnego dnia) możemy zabrać się za przekrojenie biszkoptu
wzdłuż.
Wyjmujemy z lodówki krem chałwowy i
mascarpone.
Miksujemy krem i dodajemy po łyżce
mascarpone. Miksujemy krótko, tylko do połączenia się składników
(by krem się nie zwarzył).
Na biszkopcie nasączonym ponczem
kładziemy dżem gruszkowy i dokładnie rozsmarowujemy.
Następnie wykładamy połowę kremu
chałowego i rozprowadzamy równo.
Przykrywamy drugą częścią
biszkoptu. Ten również nasączamy ponczem i smarujemy drugą
częścią kremu.
Na górę kładziemy plastry gruszek.
Schładzamy kilka godzin w lodówce.
Pięknego weekendu i smacznego
Witaj moja ukochana LImnoko. Dziękuję Ci pięknie za ten post, bo... właśnie przybyłam do domu zmarznięta i pomyślałam sobie. .... jeszcze chwilkę temu było tak pięknie i gorąco, a tu wielkimi krokami nadciąga jesień. Twój post słoneczny przywołał piękne dni tegorocznego słonecznego lata. Dziękuję i pozdrawiam ciepło!:)))
OdpowiedzUsuńTrzeba znaleźć sobie coś na pocieszenie:))
UsuńJakas melancholia sie tu wkradla. Jesien ma do niej tendencje. Na szczescie na pocieszenie mamy gruszki, a takie gruszki z sadu sa przepycha!
OdpowiedzUsuńJesienny spleen, bez dwóch zdań:))
UsuńSzybkiego i całkowitego powrotu do zdrowia Ci życzę :)
OdpowiedzUsuńA ciasto wygląda bajecznie :)
Dziękuję ci bardzo:))
Usuń