Nie będę pisać o świętach.
Nie będę pisać
o Last Christmas. Nie będę pisać o tym, że wszyscy oszaleliśmy. Nie będę pisać,
że znów listopad, i znów szaro.
Czuję się oszukana, bo moja poranna
prognoza pogody obiecała dziś między trzynastą a czternastą pojawienie się
słońca.
Nie pojawiło się. Może prognoza nie
została z nim wcześniej skonsultowana. Słońce miało muchy w nosie albo co
innego do roboty.
Jako, że jestem zawistna i mściwa,
rzuciłam się do pogodowej mapy Europy i leciutko odetchnęłam. No, inni nie mają
lepiej.
Niektórzy nawet gorzej.
Tacy
Skandynawowie nie powinni mieć kropli nadziei. U nich tylko ciemność, ciężkie
chmury i zespoły death metalowe. No tak, ale mają też Roveniemi i świętego
Mikołaja przez cały rok.
Chyba nie lubię Skandynawii.
Cała Hiszpania i Portugalia tonie dziś w
chmurach. I dobrze im tak. Niech nie myślą, że jak są na południu Europy, to
zawsze będą mieli słońce. A my co? Gorsi?
Nie lubię południowców.
Francja, Niemcy i pobliskie okoliczności
też nie mają się czym pochwalić. Niby coś tam może im zaświecić ale raczej
tylko w oczy i na dodatek nie jestem pewna czy zaświeci dla wszystkich tak
samo.
Wielka Brytania? Ci spełniają moje
oczekiwania. Tam tylko strach i zgrzytanie zębów. Dobrze im tak. I wciąż leje i
ciągle szaro. Mają za swoje.
I tak ich nie lubię.
Najgorsze są Włochy. Wenecja: słońce po
pachy. Bolonia: siedemnaście stopni i słońce. Florencja: pełna frustracja. Dalej
na południe już bardziej mi się podoba, bo leje.
Ale za to północy Włoch nie cierpię.
A taki Budapeszt? W czym, przepraszam,
taki Budapeszt jest lepszy od nas? A na słońcu nikt mu nie oszczędza. Skandal!
A mówi się "Polak, Węgier, dwa bratanki". Akurat.
Nie znoszę Budapesztu.
Sprawdźmy co po wschodniej stronie.
Chmury, chmury, chmury a potem Putin. Jednak niektórzy mają gorzej.
Brzmi znajomo? Lubimy sobie ponarzekać,
prawda? Lubimy, kiedy innemu jest gorzej, co?
A święta idą. Co roku chyba bardziej
bojaźliwie i niechętnie. Bo jak tu z radością przychodzić do kogoś, kto jest uosobieniem
nieżyczliwości.
Ludziska, zróbmy coś z tym. Udowodnijmy samym sobie, że możemy
coś zmienić. Kupmy butlę oleju i włóżmy do koszyka z napisem Bank Żywności.
Może coś dorzućmy do szlachetnej paczki? Takie działania nie tylko pomagają
innym ale też powodują, że lepiej myślimy o sobie. A kiedy zaczniemy dobrze
myśleć o sobie, to ani się spostrzeżemy a życzliwie spojrzymy na innych.
Nie tylko z okazji świąt.
I oczywiście ugotujmy coś dobrego, bo
jedzenie jednoczy.
Niesamowite curry
z orzechów nerkowca
Przepis jak to przepis ma różne wariacje.
Porównywałam wersję Ricka Steina i Leemei Tan i nie wydaje mi się aby drobne
zmiany miały wpływ na całokształt.
Danie jest nieziemskie. Jeśli jeszcze nie
próbowaliście, to nie zwlekajcie. Jest jeden warunek by cieszyć się przy stole
jak dziecko: nie możecie być uczuleni na orzechy, bo to one są podstawą tego
dania.
200 g orzechów niesolonych
1 łyżeczka mielonej kolendry
1 łyżeczka mielonego kuminu
Pół łyżeczki kurkumy
1 cebula, drobno posiekana
2 pałki trawy cytrynowej (Miażdżymy dużym
nożem najgrubszą część trawy. Obieramy górne warstwy i dorzucamy do smażonej
cebuli. Najdelikatniejszy środek drobniutko siekamy i też dodajemy do cebuli –
patrz niżej)
5 centymetrowy kawałek cynamonu
1 łyżka startego imbiru
3 ząbki czosnku, starte
1 łyżeczka mielonego chilli
Pół łyżeczki mielonego pieprzu
1 puszka mleczka kokosowego
1 łyżeczka brązowego (najlepiej
palmowego) cukru
1 łyżeczka soli
2 łyżki oleju
Zielona kolendra i mięta do posypania.
Stawiamy na ogniu patelnię. Prażymy na
niej kolendrę, kumin i kurkumę aż zaczną pachnieć czyli około minuty.
Przekładamy przyprawy do miseczki i
ponownie stawiamy patelnię na ogniu.
Wlewamy 2 łyżki oleju, wrzucamy cebulę i
na średnim ogniu podsmażamy cebulę aż będzie miękka i przezroczysta.
Dorzucamy
do cebuli trawę cytrynową (jak się dobrać do trawy: patrz wyżej). Długie łodygi
trawy kroimy na pół, żeby się zmieściły na patelni. Dodajemy cynamon i smażymy
2 minuty. Teraz dorzucamy imbir i czosnek i smażymy kolejne 2 minuty. Wsypujemy
wcześniej podprażone przyprawy, chilli, pieprz i orzechy nerkowca. Dokładnie
mieszamy by dobrze orzechy obtoczyć w przyprawach.
Wlewamy mleczko kokosowe i około pół szklanki
wody. Mieszamy, zagotowujemy i na małym ogniu, pod przykryciem gotujemy 15
minut. Mieszamy od czasu do czasu.
Po kwadransie dodajemy cukier i sól i
gotujemy kolejne 15 minut aż orzechy będą miękkie a sos zredukowany. Całość powinna
mieć aksamitną konsystencję kwaśnej śmietany.
Pozostaje nam wyłuskać z patelni cynamon
i patyczki trawy cytrynowej i już.
Posypujemy kolendrą i miętą i podajemy z
ryżem.
W oceanie różnych curry, to ma u mnie
miejsce na podium.
Smacznego bardzo
Ojej, niedobrze Limonko, bo chyba swiat Ci dzis zbrzydl. Mam nadzieje, ze curry pomoglo i juz wszystko wrocilo do normy. Inni niech narzekaja, a my mamy i curry i ciasto i wszystkich innych w nosie!
OdpowiedzUsuńOj tam, oj tam. Nic mi nie zbrzydło. To miało zabrzmieć przewrotnie i z przymrużeniem oka:))))
UsuńNa listopadowe chandry najlepszy jest rogalik maślany na śniadanie :) curry może być na obiadokolację :)
OdpowiedzUsuńPodpisuję się obiema rękami pod rogalikiem:))na śniadanie
UsuńJessu, ale tu światowo... Wersje jakichś gostków (gościówek?), i żadna nie Babci Broni... Chyba nie lubię tego kary. No, może karego konia :-D
OdpowiedzUsuńCaUski!
Nigdy nie potrafiłam zrobić curry. Może dzięki temu postowi i tej darmowej nauce od Ciebie w końcu się zmotywuję.
OdpowiedzUsuń