O żesz ty. Ale się porobiło. Dopiero
śledź był a już jajka za chwilę wjadą na stół. Nie to, żebym
czujność doszczętnie straciła, co to to nie. Łupinki cebulowe od
miesiąca skrupulatnie zbieram. Jajka ciemno brązowe być muszą.
Ale ogólnie rzecz biorąc kolejny raz wiosna zaskoczyła Limonkę.
Czekałam, czekałam, wypatrywałam
zieleni jak Jaguś Antka i chyba w tym napięciu przysnęłam na
dłużej.
Otwarłam wczoraj okna, bo słońce
poranne zadziałało jak uderzenie młotem, a tu zamiast nieśmiałej,
zielonej poświaty, zieloność pełną wiosenną gębą. Nawet
kasztan wypuścił lepkie paluszki.
Wiem czym się wiosna różni od zimy.
Wy też wiecie i pewnie patrzycie na mnie jak na wariata. Czym różni
się wiosna od zimy? Jak można zadać takie pytanie?
Nie mam na myśli temperatur, słońca,
kolorów. Mam na myśli dźwięki.
Posłuchajcie jak brzmi dzisiejszy
wieczór, albo jutrzejszy poranek. A potem znajdźcie 7 szczegółów,
którymi różni się ten obrazek od wersji zimowej.
Jest inaczej na sto procent. Jest
głośniej, jest weselej. Już nie tramwaje i szum samochodów są
najgłośniejsze. Wiosna ćwierka, śpiewa, szczeka. Ale macha też
ogonem, kręci się na karuzeli, wisi na trzepaku (stoi taki jeden na
moim podwórku) i śmieje się na całe gardło.
Pablo Neruda miał rację mówiąc, że
„nawet jak wytniecie wszystkie kwiaty (i drzewa chciałoby się
powiedzieć na dodatek) to wiosna i tak przyjdzie”.
Stałam w otwartym oknie i liczyłam
dni do Wielkanocy. Dziś powieszę karczek w pończosze.
W sobotę sprawdzę, czy żurek ma
się dobrze. W poniedziałek upiekę spody do mazurków. We wtorek
będę kibicować fachowcom składającym bibliotekę.
Środowy wieczór spędzę na lotnisku
oczekując rodzinnej bandy.
W czwartek przyjdzie czas na sernik.
Piątek to dzień porchetty i baby drożdżowej. No i jajek ma się
rozumieć.
Ale od czwartku robotę będziemy sobie
wyrywali z rąk, więc dalsze liczenie nie ma sensu.
Wszystkie wpisy przed wielkanocne będą
opatrzone zdjęciami nieco nieświeżymi, bo sprzed roku bądź
dwóch. Święta, jednakże, mają to do siebie, że nie bardzo
lubią eksperymenty. Im bardziej tradycyjnie, tym bezpieczniej.
Dziś tradycyjnie czyli z mięsem.
Karczek w pończosze pochodzi z
blogosfery i jest super wędliną domowej produkcji, która nie
wymaga peklowania i chemicznych czarów.
Wystarczą przyprawy, patyk, pończocha
i około tygodnia cierpliwości.
Karczek
w pończosze
Około 1,5 kg świeżego, dobrej
jakości karczku
pończocha
duże naczynie by całe mięso się
zmieściło
1 szklanka brązowego cukru (biały też
może być)
spora garść soli
kilka ziaren jałowca
1 łyżeczka ziaren kolendry
1 łyżeczka ziaren czarnego pieprzu
pół łyżeczki suszonego chilli
1 łyżeczka suszonego czosnku
1 łyżeczka suszonego majeranku
Karczek dokładnie myjemy i osuszamy.
Równie dokładanie obsypujemy cukrem, wkładamy do garnka,
przykrywamy i umieszczamy w lodówce na 24 godziny.
Po upływie doby wyjmujemy karczek,
myjemy i znów dokładnie osuszamy.
Garnek myjemy i wycieramy do sucha.
Karczek umieszczamy w garnku i
dokładanie obsypujemy solą. Znów chowamy na 24 godziny w lodówce.
Po następnej dobie myjemy karczek z
soli i obsuszamy.
Czas na ostatni etap przygotowań czyli
wymasowanie karczku mieszanką przypraw.
Przyprawy wcześniej ucieramy w
moździerzu.
Dokładnie otulony przyprawami karczek
wkładamy do czystej pończochy i zawieszamy w suchym ,ciepłym i
przewiewnym miejscu (jak widzicie u mnie zawisł w bibliotece, bo
kuchnia nijak nie oferowała kawałka drążka). Niech wisi tydzień.
Potem smakuje jak rasowa włoska
wędlina.
Smacznego
Mięsko iscie wielkanocne. A Twoje obserwacje wiosenne Limonko sa adekwatne - nawet w mieście dźwięki jakieś takie inne! I ludzie bardziej uśmiechnięci ��
OdpowiedzUsuńRobiłam i ja, z mięsa z szynki z naszego wieprzka. I rzeczywiście była znakomita, chociaż nie wszyscy stali się jej fanami (H&C jest okropecznie konserwatywna "w temacie świąt":) W tym roku porywam się na schab w czapie, zobaczymy co powiedzą. CaUski!
OdpowiedzUsuńTaki eksperyment mam za sobą, mięsko bardzo nam smakowało, choć podczas"tworzenia" miałam wątpliwości...
OdpowiedzUsuńTaki eksperyment mam za sobą, mięsko bardzo nam smakowało, choć podczas"tworzenia" miałam wątpliwości...
OdpowiedzUsuńOjej, aż ślinka cieknie na widok takiego eksperymentu. Super!! No widok, a i pewno smak nie do opisania. Radosnych i rodzinnych Świąt Wielkanocnych dla Was.Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńWygląda znakomicie :) Nigdy nie robiłam domowej wędliny, muszę się w końcu przemóc, bo ten karczek kusi niesamowicie :)
OdpowiedzUsuń