Czy po urlopie można mieć doła?
Z logicznego punktu widzenia jest to w
pełni usprawiedliwione.
Skończyło się kilka dni spędzonych
w raju. Jak tu nie mieć kaca psychicznego.
Takie wyjaśnienie jest mądre i
proste. Niestety nawet tak logiczne argumenty nie złagodziły
ciężkiego poranka po powrocie z urlopu. Nie tego się
spodziewałam. Spało się pięknie i nawet po obudzeniu wydawało
się, że wszystko jest pięknie.
Tylko do otwarcia oczu.
Wtedy zwaliła mi się na głowę cała
rzeczywistość. Była szara, mokra i nazywała się wtorek.
Wróciłam z urlopu.
Wróciłam.
A może udawać, że jeszcze jestem na
urlopie? Zejść na dół, przejść na drugą stronę ulicy, usiąść
przy kawiarnianym stoliku i zamówić cappuccino i croissanta?
Popatrzeć na śpieszących do pracy bolończyków i cieszyć się
brakiem typowo wakacyjnych turystów?
Jest niestety jedno „ale”. Gdzie ja
znajdę w swoim mieście kawę z croissantem? O bolończykach nie
wspominając.
Co najwyżej mogę zejść na dół i
przejść na drugą stronę ulicy. Ulicę mam, schody też
Zaciskanie powiek nic nie dało.
Potem nie było lepiej. Na zewnątrz
było szaro i ja byłam szara. Moje przygnębienie rosło wprost
proporcjonalnie do ciemniejącego nieba.
Pierwszy dzień, drugi, trzeci. Moja
szarość gęstniała. Przygnębienie plątało się pod nogami.
I wtedy natknęłam się na zaj...ście
różowe buty w przedpokoju.
Stały sobie jak wspomnienie
beztroskiej przeszłości.
Niedalekiej. Niedawnej. Mojej.
Przed urlopowej.
Zaraz, zaraz. Czy to ta sama ja, co
przed kilkunastoma dniami? Ten snujący się po pokojach szary cień?
A może by tak...? Założyć? Pobiec?
Po pierwszym kilometrze wiedziałam, że
to działa. Ludzie, działa!
Wróciłam po godzinie zadowolona jak
rzadko. Całą szarość zostawiłam gdzieś między parkowymi
liśćmi. I zaczęłam się cieszyć myślą, że byłam na urlopie.
Poniżej Bolonia w malutkim fragmencie:
Racuchy drożdżowe z jabłkami są
pamiątką po ostatnim wiejskim weekendzie. Nic mi tak nie poprawia
humoru jak naleśniki i racuchy wszelkiego rodzaju. I herbata
oczywiście.
A jeśli mam ochotę coś ugotować, to
jest to najlepszy dowód, że wróciłam do normy.
Zapraszam na małe, słodkie co nieco.
Racuchy
drożdżowe z jabłkami
250 g mąki
szczypta soli
7 g suchych drożdży
1 łyżka cukru
1 szklanka letniego mleka
1 jajko rozmącone w mleku
oraz
jabłka, najlepiej renety lub antonówki
Wszystko miksujemy razem i odstawiamy
na godzinę. Kiedy ciasto urośnie, obieramy jabłka i kroimy w
kosteczkę. Mieszamy z ciastem.
Na patelni rozgrzewamy olej. Łyżką
kładziemy porcje ciasta na gorący olej.
Smażymy na złoto z obu stron a potem
posypujemy cukrem pudrem.
Potem podjadamy cały dzień nie przejmując się rzeczywistością.
Absolutnie smacznego
Byłam w Bolonii!! Akurat była sobota, 1 maja, wszyscy chodzili z czerwonymi goździkami. Z okien ratusza na Piazza Maggiore zwisały czerwone prostokąty jakichś materii, co nasz kolega skomentował: "widać, że sobota, suszą ręczniki kąpielowe". Pod jedną z wież bałam się stanąć, bo wydawała mi się bardziej niestabilna niż wieża w Pizie. I dużo czerwonej cegły, co jest rzadkie we Włoszech. Takie mam wspomnienia. To było dawno. Zazdroszczę, że byłaś tam wczoraj... CaUski!
OdpowiedzUsuńTak tak, Bolonia to najbardziej czerwone z włoskich miast. Też dosłownie:)
UsuńA krzywa wieża ma większy "odchył" niż ta najbardziej znana.
Piękne miasto:))
Też ściskam:))
Bolonia piekna. Racuchy wydaje mi sie w sam raz na po-wakacyjnego bluesa. Dokladnie tak jak szybki bieg po parku :)
OdpowiedzUsuńTakie racuchy potrafią poprawić humor :)
OdpowiedzUsuńJa się zawsze cieszę, jak wracam z urlopu do mojego własnego domku :)
Dziękuję Ci za piękną podróż po Boloni, cieszę się, że już wróciłaś. A Twoje racuchy, pewno niebo w gębie!! Buźka!
OdpowiedzUsuń