poniedziałek, 16 maja 2016

Rachunek sumienia i słodko pachnąca pociecha w postaci bzowego cukru






















Czy ty jesteś uczciwym człowiekiem? Zapytał mnie MMŻ w trakcie burzliwej dyskusji na temat wybijania szyb na przystankach i wywożenia śmieci do lasu.
Hm... raz ukradłam kalafior ze straganu. Dawno temu to było ale wyrzuty sumienia mnie gnębią do dziś. Nie z głodu i czy braku gotówki, tylko z niecierpliwości, że nikt nie chce mnie obsłużyć.

Potem pogrzebałam w pamięci i przypomniałam sobie wszystkie czereśnie zrywane u sąsiada. Zajaśniał mi w głowie jak neon każdy tulipan zabrany z cudzego ogródka. Wszystkie płoty pokonane by nazbierać bukiet konwalii na Dzień Matki wyświetliły się jak w multiplexie.
Wniosek był jeden. Do uczciwego człowieka mi daleko.
Wiek, kiedy dokonywałam wyżej wspomnianych przestępstw, nie jest żadnym wytłumaczeniem.
To, że działałam w zorganizowanej grupie przestępczej (czyli Bogdan, Grażyna i Hela) tylko pogrąża mnie jeszcze bardziej.
Nawet szczytne cele, na które przeznaczaliśmy w większości swoje łupy nie mogą być usprawiedliwieniem. Dzień Matki, Dzień Nauczyciela, koniec roku szkolnego, początek roku szkolnego, urodziny pani wychowawczyni, imieniny cioci; te argumenty mogą działać jako okoliczności łagodzące.
Ale czereśnie? Agrest? Truskawki? Jabłka? Nawet rabarbar stawał się wiosną mrocznym przedmiotem pożądania.
Żeby się pogrążyć publicznie jeszcze bardziej, wspomnę tylko, że każde z nas miało ogródek. W nich rosło dokładnie to samo, co wzbudzało w nas taką żądzę posiadania. Śliwki u sąsiada były identyczne z naszymi. A jednak to one były powodem wieczornych wypadów i narażania się na przyłapanie na gorącym uczynku. Nasze śliwki mogły co najwyżej zainteresować bandę z sąsiedniej ulicy.
Skoro już dokonuję tu swoistego wyznania winy, to by nieco ocieplić swój wizerunek i mieć nadzieję, że jacyś smutni panowie nie zapukają do mnie o czwartej nad ranem, przyznam, że nigdy nie wyrzuciłam żadnego śmiecia do lasu i nie zdewastowałam nie tylko przystanku, ale niczego innego również.
To oczywiście nie jest żadnym zadośćuczynieniem mojej kryminalnej przeszłości, ale staram się i czasami mi wychodzi.
Zapach bzu i konwalii co roku sprowadza na mnie falę wspomnień z dzieciństwa.
Okazuje się, że za pachnącą warstwą tych wspomnień znalazłam pewne elementy mroku.
I choć odrobinkę się moich wyczynów wstydzę, to nie zamieniałbym mojego dzieciństwa na żadne inne.

























Cukier bzowy jest uroczym drobiazgiem. Bez kwitnie krótko ale można go zamknąć w słoiku. W prosty sposób.
Tym razem nie musiałam przełazić przez cudze płoty, bo bez rośnie wszędzie. Czyste sumienie, czysta przyjemność.
Polecam

P.S.
Bez jest jadalny. Wiecie co to znaczy?



Cukier bzowy

1 miarka cukru (np. szklanka)
1 miarka płatków bzu (najlepiej fioletowego)
słoik

Myślę, że nie muszę przypominać, żeby bez zrywać w miejscu, gdzie samochody nie są słyszalne. Dobrze, jeśli porywając się na rosnące za płotem krzaki bzu, zapytać ewentualnego właściciela o pozwolenie. Czasami taka wycieczka po pachnące dobro kończy się ucieczką na oślep. Ubierzcie więc bezpieczne obuwie.
Bzu nie trzeba masakrować, ponieważ dla jednego słoika potrzebujemy jedną gałązkę bzową. Nie zrywajcie bzu mokrego. Zanim obeschnie, najprawdopodobniej nieco omdleje.
Wytrzepcie z niej ewentualnych mieszkańców.
Poobrywajcie płatki bzu (to nie jest ciężka czy niewdzięczna praca) i wsypcie je do miseczki.
Wymieszajcie delikatnie cukier z płatkami.

Moja miarka to szklanka. Jeżeli po wsypaniu do słoika, okaże się, że płatki nie są przykryte cukrem, dosypcie go do pełna.
Zamknijcie słoik i odstawcie w ciemne miejsce na kilka dni.
Po tym czasie otrzymacie pachnący bzem cukier, którym można posypać ciasteczka lub posłodzić lemoniadę.
Słoiczek tego pachnącego cuda może być też super prezentem np. dla mamy.





smacznego

4 komentarze:

  1. Ha ha Limonko, to ja z podobnego powodu muszę się przyznać do tego samego :)

    Cukier pachnący bzem! Że ja o tym nie pomyślałam! Muszę gdzieś dopaść "niczyje" drzewko i lekko oskubać :D

    OdpowiedzUsuń
  2. witam moja kochana nie myśl sobie ,że o Tobie zapomniałam nic z tego ,w moich myślach byłas i jesteś cały czas .Czasu mam jak na lekarstwo odpoczęłam 3 tygodnie nad morzem ,przeczytalam wszystkie Twoje wpisy i jak zawsze jestem pod wrażeniem . LIMONECZKO moja kochana chętnie bym z Tobą zamieszkała chociaż z tydzień żeby popróbować wspaniałych wypieków a te racuszki ,koktajle no niebo w gębie ,ściskam Cię mocno ,a to bieganie w deszczu to mistrzostwo świata.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kazdy chyba ma male grzeszki na sumieniu :D A cukier bzowy, hmm, ciekawe jak smakuje. Pozdrawiam i musze sie rozgladnac za bzem....:D

    OdpowiedzUsuń
  4. Limonko, ale u Ciebie pieknie. Ja mam tej wiosny wielka faze na bez, ale bzu w Anglii prawie nie uswiadczysz.

    A grzechy dziecinstwa... ach ach!

    OdpowiedzUsuń