- Odsłoń, proszę zasłony – wymruczałam rano spod poduszki. Oczy pozostawały ciągle zamknięte.
- Już to zrobiłem – wymamrotał MMŻ. - Nie otwieraj może oczu, bo przeżyjesz gorzki zawód.
- To słońce już wstało? - to znowu ja.
- Dzień tak, słońce raczej nie – trzeźwo jak zwykle MMŻ
Ta wymiana zdań ma miejsce od kilku
dni każdego poranka.
Potem następuje zaklinanie pogody
czyli biorę do ręki telefon i triumfalnie ogłaszam, że na
zewnątrz jest plus jedenaście i od 10.00 będzie świecić słońce.
Pierwszego dnia MMŻ mi uwierzył bez
mrugnięcia okiem. Wyparował z domu bez swetra i z gołą głową.
Szarość zaokienną wytłumaczyłam mu wczesną porą.
Kolejnego dnia do moich rewelacji
podszedł ostrożniej. Niby mi uwierzył, ale czapkę wziął.
Trzeciego dnia poradził mi wyrzucić
telefon bądź kupić zaokienny termometr.
Nie wiedział, że ja od kilku dni mam
w telefonie pogodę we Florencji.
Przecież jak jest u nas wiem
namacalnie. Czy okna są zasłonięte czy nie, i tak jest szaro.
Wolę zerknąć jak być powinno.
Jedenaście stopni i słońce pod koniec lutego w zupełności mi
wystarczają.
A że daleko, że nie u nas, że po co
sobie nadzieje robić.
Cóż z tego, że słońce florenckie
ani ogrzeje ani oświetli. Zawsze jest przyjemnie pomyśleć, że
gdzieś tam, w sumie niedaleko, jest miejsce, gdzie szarości
mieszkają tylko w cieniu i o zmroku.
Jesteśmy fachowcami w odcieniach
szarości. Szare niebo, szare trawniki, szare ulice, szare drzewa,
Kręcicie głową? Spójrzcie za okno.
Widzicie kogoś w czerwonym płaszczu?
Zerkam właśnie na prognozę pogody.
Możliwość opadów 64%, temperatura 2 stopnie. Miejsce akcji:
południowa Polska.
I tutaj: możliwość opadów 45 %,
temperatura 13 stopni. Miejsce: środkowe Włochy.
Co wolicie?
I jako dodatek coś, co do szarego ma
miliony lat świetlnych. Co jest równie dobre jak Florencja a może
nawet lepsze.
Beza z kremem kawowym. Stawiając ją
na stole wiem, że w tym momencie MMŻ uwierzyłby nawet, gdybym
powiedziała, że za oknem wyrosły palmy. Ma taką moc sprawczą.
Beza
z kremem kawowym
2 krążki bezowe
3 białka w pokojowej temperaturze
1 szklanka drobnego cukru
1 łyżka soku z cytryny
1 łyżka mąki ziemniaczanej
krem kawowy
200 ml mleka
2 łyżeczki kawy rozpuszczalnej
1/3 szklanki cukru
1 łyżeczka esencji waniliowej
3 żółtka
2 łyżki mąki pszennej
1 łyżka mąki ziemniaczanej
70 g miękkiego masła
50 ml likieru amaretto
Rozgrzewamy piekarnik do 150 stopni.
Blaszkę do pieczenia wykładamy
papierem do pieczenia i rysujemy dwa okręgi wielkości 19 cm.
Ubijamy białka na pianę i dosypujemy
po łyżce cukier. Praca wymaga nieco cierpliwości. Sypiemy łyżkę,
ubijamy aż cukier się nie rozpuści w białkach. Wtedy sypiemy
następną. I tak aż do otrzymania sztywnej piany. Potem wlewamy sok
z cytryny i krótko miksujemy. Wsypujemy mąki i delikatnie łączymy
z białkami.
Rozkładamy masę białkową na papier
do pieczenia zgodnie z narysowanymi okręgami. Wyrównujemy
powierzchnię i wstawiamy blaszkę do piekarnika. Zmniejszamy
temperaturę do 130 stopni i zapominamy o bezie na minimum 2 godziny,
a najlepiej na całą noc. Włączcie timer w piecu na 120 minut. Po
wyłączeniu beza dosuszy się idealnie.
Jeśli nie wykorzystujecie bezy od
razu, włóżcie ją do szczelnego pudełka. Może w nim poleżeć
dobrych kilka tygodni.
Jeżeli jednak macie w planach ciasto,
weźmy się do robienia kremu.
Zagotowujemy mleko z kawą. Żółtka
ucieramy z cukrem i wanilią na biały puch. Wsypujemy obie mąki i
dokładnie mieszamy. Do masy jajecznej, ciągle mieszając, wlewamy
powoli gorące mleko.
Teraz całość przelewamy do garnka
(takiego, który nie przypala) i stawiamy na niewielkim ogniu.
Zagotowujemy krem, ciągle mieszając
aż do zgęstnienia.
Gęsty krem zdejmujemy z pieca i
przykrywamy powierzchnię folią spożywczą. Unikniemy w ten sposób
kożucha.
Studzimy krem.
Potem ubijamy miękkie masło na
puszystą pianę i do niej (ciągle ubijając) dodajemy po łyżce
wystudzony krem. Na koniec wlewamy likier i ostatni raz miksujemy.
Kolejnym etapem jest przełożenie
bezy. Potrzebujemy rękawa cukierniczego i tylki ze sporym otworem.
Można nałożyć krem łyżką ale wierzcie mi, nie będzie to
ładnie wyglądać. Lepiej użyć tylki.
Formujemy wałek kremu na dolnym krążku
bezy. Pamiętajcie o zostawieniu kremu na górny krążek.
Przykrywamy drugim krążkiem bezy.
Lekko ją dociskamy do kremu.
Zmieniamy dużą tylkę na mniejszą, z
ozdobnym otworem i wyciskamy resztę kremu na górę bezy.
Słodko? I o to chodziło.
Smacznego
Jeja jaka piekna BEZA! Przy takiej bezie zadne szarosci nie sa az tak szare.
OdpowiedzUsuńSlonca, slonca i radosci duzo dla Ciebie!! Jutro bedzie lepiej. A beza...to dzieki niej, na moim niebie jest slonce!!
OdpowiedzUsuńO jejku! Niebo widzę, niebo!
OdpowiedzUsuńGdybyś przede mną postawiła taką bezę, też uwierzyłabym we wszystko :)
OdpowiedzUsuńNa przekór szarości i paskudzie, mam czerwony płaszcz. Dwa właściwie; jeden na głębokie mrozy i drugi na szarość wczesnowiosenną. Póki co, tego drugiego jeszcze się z szafy wyjąć nie odważyłam...