Kiedyś jesień zaczynała się dla
mnie od pierwszego kasztana przynoszonego przez Młodszą.
Nosiłam go potem przez cały rok w
torebce aż nie nadszedł czas następnego lśniącego miedzią
kasztana.
Czeluści torebek są trochę jak
Narnia za drzwiami szafy. Nigdy nie wiadomo co można w nich znaleźć.
Przynajmniej w mojej.
I wielkość torebki nie ma tu nic do
rzeczy.
Gorączkowe szukanie kluczy zaowocowało
wysypaniem na chodnik pilnika, dwóch torebek herbaty (nie zużytych),
paczki czekoladowych ciasteczek, które sądząc po napisach, kupiłam
na jakiejś włoskiej stacji benzynowej rok temu, dwóch notatników,
kalendarza, jednej pary rękawiczek, kilku długopisów, śrubokrętu,
reklamówki firmy sprzedającej zwyżki (!), kabla USB. Jako ostatnie
wysypało się stadko stareńkich, pomarszczonych kasztanów.
Zamiast wpaść w panikę, że wśród
tego dobytku wciąż nie ma kluczy, ja zapadłam w stupor nad rudym
znaleziskiem.
Kiedy ostatnio dostałam kasztana na
powitanie jesieni? Przecież nie rok temu... dwa lata? .... Nie
sądzę.....
Chyba pójdę i sprawdzę jak kasztany
się mają. Ale jeszcze nie teraz.
Nie ma się co sugerować kolorem liści
kasztanowych bo to nie jesień jest ich przyczyną, tylko agresor z
południa.
Jeszcze tydzień i jesień zostanie
usankcjonowana kalendarzowo. A wtedy żółty kolor liści będzie
obowiązkowy.
Na razie jesień jest pojęciem
abstrakcyjnym ponieważ na naszej brzoskwini ciągle wiszą owoce a
grzyby podziwiamy tylko te suszone i te w occie.
I bardzo dobrze, bo po co tęsknić do
jesieni, skoro lato rządzi hojną ręką.
Dzisiejsza zupa to propozycja na
wyrost. Na razie w talerzach królują lekkie pomidorowe i zielone
cukiniowe.
Jak pierwsze jaskółki pojawiają się
pojedyncze dyniowe i marchewkowe.
Jadalne kasztany można kupić cały
rok, podobnie jak kasztanowe puree.
Nie sądziłam, że łatwiej będzie
zdobyć jadalne kasztany niż świeże borowiki.
Jeżeli kiedyś do lasów powrócą
prawdziwki lub podgrzybki, kupcie w sklepie kasztany i zróbcie tę
pyszną zupę. Jeżeli chcecie z niej zrobić towar luksusowy,
dorzućcie kilka plasterków truflowych.
Choć nie są one niezbędne.
Tak na marginesie, jak to się świat
zmienił. Kto by kiedyś pomyślał o jadalnych kasztanach? O
truflach nie wspominając.
Aha, klucze znalazłam w kieszeni
spodni.
Zupa borowikowo kasztanowa z grzanką
1 szklanka borowików lub podgrzybków
1 szklanka ugotowanych kasztanów lub
kasztanowego puree
3 szklanki bulionu
1 łodyga selera naciowego
1 ziemniak
1 szalotka
pół szklanki kremówki
2 kromki bułki
2 łyżki masła
kilka płatków truflowych lub w innej
wersji płatków parmezanu
sól, pieprz
szczypta gałki muszkatołowej
Do gotującego się bulionu dorzucamy
pokrojonego ziemniaka i seler naciowy oraz szalotkę podsmażoną na
łyżce masła.
Po 5 minutach dorzucamy grzyby i
kasztany.
Gotujemy kolejne 10 minut i doprawiamy
zupę solą i pieprzem
Wyłączamy ogień i miksujemy zupę,
dolewając kremówkę.
Na pozostałej łyżce masła
podpiekamy kromki bułki.
Wlewamy zupę do miseczek, kładziemy
na górę grzankę i posypujemy truflami lub parmezanem.
Zapachniało jesienią?
Może troszkę.
Może jakimś magicznym sposobem znajdę
wkrótce pierwszego jesiennego kasztana...
Smacznego i słonecznego weekendu
Dobrze, ze kobieta potrafi w swojej torebce nosic wszystkie potrzebne rzeczy, bo przeciez nigdy nie wiadomo kiedy z pomoca przyjdzie nam srubokret. A Ty kochana jak zawsze kusisz mnie wspanialymi potrawymi na widok ktorych leci slinka.Pozdrawiam cieplo!!
OdpowiedzUsuńO, tak torebki to wielkie skarbnice przedmiotow potrzebnych i niepotrzebnych. A zupa iscie jesienna!
OdpowiedzUsuńTo prawda, kobieca torebka jest nie do ogarnięcia... w mojej także znajduję takie "skarby", ale nigdy nie wiadomo, kiedy któryś z nich się bardzo przyda :D
OdpowiedzUsuńPyszne, jesienne smaki u Ciebie! Oj wprosiłabym się na taką miseczkę zupy :)
Pozdrawiam!