środa, 11 marca 2015

Maselnica, jasny wiejski chleb z goji i rollerkoaster


Kto pamięta smak masła z dzieciństwa? Ręka do góry. Urodzeni po roku 80 tym są wykluczeni z gry. Przepraszam, ale oni nic nie wiedzą o prawdziwym smaku masła.
Chyba, że mieli szczęście trafić np. w czasie wakacji na wczasy po gruszą, które teraz nazywają się agroturystyka. Agroturystyka to w większości wypadków polski disneyland dla mieszczuchów. Dzieci zobaczą krowę, mama z tatą z nostalgią wąchają maciejkę. A jeżeli do tego trafi się bocian w okolicy, to obraz sielskiego szczęścia jest pełny.
Wczasy u zaprzyjaźnionego rolnika to coś, co się pamięta długie lata.
Od siódmego roku życia wakacje spędzałam na beskidzkiej wsi. Przyjeżdżaliśmy z tatą po moim rozdaniu świadectw i zostawaliśmy do końca wakacji.
Z każdym dniem spędzanym na wsi stawałam się coraz bardziej ich i coraz mniej miejska. Sianokosy, potem żniwa, wspinanie się na dzikie „cześnie” po najsłodsze z owoców, przedzieranie się przez kłujące pnącza po ogromne jeżyny, wyprawy na dzikie pstrągi i kłujące ości zbóż w czasie młócki do dziś śnią mi się po nocach.
Szczęśliwe dzieciństwo!
Przyjeżdżałam, zrzucałam miejskie ciuchy, zakładałam krótkie gacie i tenisówki i byłam wolnym człowiekiem. Należałam do innej społeczności. Inaczej się ubierałam, inaczej pachniałam i inaczej mówiłam, co innego jadłam. Po powrocie do domu, w pierwszych dniach września moja śląska mowa była zakłócana regionalizmami spod Jeleśni.
Wiecie, że pamiętam smak wyjmowanego ze studni zsiadłego mleka? Tak, tak. Lodówka na „mojej” wsi była dopiero zdobyczą przyszłości. Jeżeli miało się studnię (a każdy ją miał), miało się lodówkę.
Najbardziej wykwintny posiłek z tamtych czasów to pajda (kto jeszcze używa słowa „pajda?) swojskiego chleba z grubym plastrem konserwowej mielonki a do popicia gliniany kubek źródlanej wody z sokiem malinowym. Naszym stołem było pole a obrusem snopek zboża.
Świeże powietrze, zmęczenie i poczucie przynależności były najlepszymi przyprawami. Wszyscy jedliśmy to samo, bo wszyscy tak samo pracowaliśmy i tak samo byliśmy zmęczeni.
A na śniadanie, pod śliwami w ogrodzie na stole pojawiało się najlepsze masło na świecie.
Zaraz po dojeniu, wcześnie rano, najstarsza z gospodyń w domu ubijała śmietanę w maselnicy. Po to, by nam, letnikom, niczego do śniadania nie brakowało.
I jeszcze twaróg, zawsze w kształcie migdału. Pamiętam krople wilgoci na jego powierzchni. Połyskiwały w słońcu aż chciało się je zlizywać.
Dzieciństwo....Beztroska....Słońce....Zapach siana....Smak masła na kawałku chleba. Absolutnie aksamitne, niepowtarzalne, lekko słodkie uczucie na języku.

I ten smak wrócił do mnie ostatnio zupełnie nieoczekiwanie.
Komuś chciało się odkopać wśród strychowych staroci maselnicę. Komuś chciało się pojechać po mleko od krowy. Nawet na wsi zdobycie świeżego mleka nie jest łatwe.
Ktoś pomyślał o mnie i moim dziecięcym wspomnieniu. Ten ktoś zrobił dla mnie masło.
Nie było tak zwarte jak to ze sklepu i nie starczyłoby go na posmarowanie tuzina kromek chleba ale było jak wybuch granatu w zamkniętym pomieszczeniu mojej głowy.
Pierwszy kęs i jak w filmach moja pamięć wpadła w rollerkoaster wspomnień. I wszystko wróciło. Zapach suchych jak wiór kłosów pszenicy, poranny aromat cieląt, pachnących tak słodko, że aż mdliło. Smak opitych słońcem malin rozgniatanych o podniebienie. Metaliczny smak krwi zlizywanej z palca, skaleczonego o rozbity słoik w czasie łowienia pstrągów. I Dom zachodzącego słońca mi się przypomniał i to, że ktoś nazywał mnie wtedy „Czeremchą”.
Szufladka pod tytułem „szczęśliwe dzieciństwo” została otwarta jedną łyżką masła.
Spójrzcie jak to ubijanie masła wyglądało.




Świat jest w zasadzie parzysty. Mamy dwie ręce, dwoje uszu, łączymy się w pary. Mamy biel i czerń.
Masło ma swoją parę. Jak ogień ma wodę a gwiazdy wspomnienia, tak masło ma chleb.

Nie dziwię się, że supermarkety stosują na nas, naiwnych, przebiegłą aromaterapię. Oferują zapach świeżo upieczonego chleba. Nic nas tak nie wprawia w dobry nastrój jak aromat piekarni.
Dlaczego stoiska z chlebem są zawsze na wejściu do sklepu? Bo od pierwszego kroku jesteśmy otulani chlebowym, kojącym zapachem. I to działa! Klient odprężony to klient nie awanturujący się i klient podatny na „promocje”.

Nie zaproponuję wam zrobienie własnego masła, choć byłam kiedyś świadkiem jak moja kuzynka ubijała śmietankę w dużej butelce. Po prostu potrząsała nią miarowo przez dłuższy czas aż na ściankach zaczęły osadzać się grudki masła. Metoda może i skuteczna ale na dłuższą metę mało wydajna.
Zaproponuję wam chleb z owocami goji.
Jest pyszny a posmarowany masłem nabiera dodatkowego smaku.



Chleb wiejski jasny z owocami goji

400 g mąki pszennej chlebowej
30 g mąki pszennej pełnoziarnistej
30 g mąki pszennej razowej
120 g dokarmionego 24 godziny wcześniej zakwasu pszennego
2 g suszonych drożdży
1,5 szklanki wody
8 g soli
pół szklanki owoców goji

Do sporej miski sypiemy mąki (przesiewamy je przez sito) i drożdże. Wlewamy zakwas i wodę. Wodę dobrze jest wlewać stopniowo, bo może się okazać, że potrzeba jej będzie mniej lub więcej niż w przepisie.
Do wyrabiania najlepiej użyć miksera z hakiem. Ja nie gustuję w klejących się rękach i chętnie korzystam ze sprzętu. Wyrabiamy ciasto chlebowe do połączenia się składników. Przykrywamy ściereczką i odstawiamy na pół godziny.
Po tym czasie zdejmujemy ściereczkę i wyrabiamy chleb 4 minuty.
Po czterech minutach wsypujemy sól i owoce. Wyrabiamy jeszcze 4 minuty.
Przekładamy ciasto do naoliwionej miski i co pół godziny składamy trzy razy. Za każdym razem odgazowujemy ciasto lekko je ugniatając. Przykrywamy miskę workiem foliowym.
Ta zabawa w składanie trwa półtorej godziny. Po trzykrotnym poskładaniu chleba możemy go przełożyć do koszyka by wyrastał. Mamy do wyboru jeden duży koszyk (mój ma średnicę 25 cm)
lub dwa mniejsze (25 cm na 15 cm).
Posypujemy koszyki od wewnątrz mąką, ciasto wyjmujemy z miski, w której wyrastało i dzielimy na dwa bochenki.
Wkładamy koszyki z bochenki do worków i czekamy aż chleb podwoi swoją objętość. Zazwyczaj w temperaturze pokojowej twa to około dwóch godzin.
Jeżeli moment przełożenia chleba do koszyków ma miejsce wieczorem, to schowajcie przykryte koszyki do lodówki na noc.
A rano upieczcie chleb.
Z doświadczenia wiem, że chleb spędzający noc w lodówce jest dziwnym trafem smaczniejszy.
Jakikolwiek sposób wybierzecie to wyrośnięty chleb wkładamy do wcześniej rozgrzanego do 230 stopni piekarnika. Po 10 minutach obniżamy temperaturę do 210 i dopiekamy chleb jeszcze 35 minut.
Wyjmujemy upieczony chleb i stawiamy na kratce by wystygł.























Smacznego  

4 komentarze:

  1. Ależ mi zapachniało :) i chlebem i latem i dzieciństwem
    Dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
  2. O boziu jedyna, az zglodnialam i zatesknilam za latem. Pieknie!

    OdpowiedzUsuń
  3. Pozazdrościć dzieciństwa!:)
    Pamiętam, jak po raz pierwszy i jeden z nielicznych niestety razów, byłam na prawdziwej, bieszczadzkiej wsi, jako mała dziewczynka, a gospodyni poczęstowała mnie własnym chlebem, masłem i twarogiem. Niebo w gębie! Wtedy jeszcze nie przypuszczałam, że jako dorosła kobieta, będę piec chleb i robić własne masło i ser.
    Twoje bochenki wyglądają bardzo apetycznie.:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ojej...ja już czuje ten zapach...a smak...Uwielbiam świeży chleb z masłem i solą..mmmmm:) NIEBO W GĘBIE:)

    OdpowiedzUsuń