Dzisiaj chciałam wam kogoś przedstawić. Kogoś, kto jest z nami od ponad roku.
Niektórzy pewnie pamiętają moje opowieści o Citce i Lolu. Jak każda dobra opowieść ta również dobiegła końca. Moje piękności odeszły za tęczowy most w odstępie roku, przeżywszy z nami piękne długie lata. Kto miał futrzastego przyjaciela ten wie jak odejście boli. A potem, nagle dom robi się pusty. Na początku zapełniałam go wspomnieniami. Kątem oka wydawało mi się, że widzę a to ogon, a to znikającą łapkę.
Aż kiedyś, wracając do domu zdałam sobie sprawę, że nikt nie wychodzi mi naprzeciw. Nikt nie patrzy z wyrzutem: gdzie byłaś tyle czasu? jak mogłaś mnie tak zostawić?
I po raz pierwszy pomyślałam, że może by tak kotek?
Od myśli do słowa. Od słowa do czynu. Pewnego październikowego przedpołudnia ruszyliśmy z MMŻ po nowego mieszkańca naszego domu.
Pojechaliśmy z jednym transporterem, wróciliśmy z dwoma kociakami. Ot, niekonsekwencja. Miała być tylko Ona, a przybył też On.
Niunia i Duduś. Nie, to nie są ich oryginalne imiona. Nadano im takie imiona, że zęby mi zgrzytały kiedy czytałam rodowody. Tu autorem imion jest w 100% MMŻ. Ona wygląda jak Niunia a On...no przecież to wykapany Duduś. I tak zostało.
Nasze poprzednie futrzaki nazywały się Duende i Orlando czyli po domowemu Cicik i Lolo. Niektórzy znajomi naszych Dzieci pytali czy to para gejów.
Przywieźliśmy do domu dwie kuleczki. Jakże inne od swoich poprzedników. Przylepa Niunia i neurotyk Duduś.
Duduś, jak się okazało, krył w sobie niespodziankę. Z drugiej strony wody, koleżanka Córki widząc go na zdjęciach zawołała: o macie polidaktyla. Zdębieliśmy bo polidaktyl kojarzył mi się tylko z pterodaktylem. Duduś może i jest nerotyczny ale żadnych dinozaurzych cech w nim nie odkryliśmy. Ki czort ten daktyl?
Żeby to zrozumieć trzeba policzyć jego paluszki. Kot ma zazwyczaj 18 palców a kot Hamingwaya (tak się czasem mówi na polidaktyle bo pisarz miał wielopalczastego kota) ma ich więcej. Nasz Bąbel ma dwa dodatkowe paluszki na przednich łapkach. Co w niczym nie przeszkadza ani jemu, ani nam. Jest po prostu więcej kota do kochania.
Przedstawiam wam moje puchatki: Niunia i Duduś. Zgadnijcie który jest kim.
Po tak słodko puchatym wstępie można już tylko oddać się łasuchowaniu.
Kto powiedział, że łasuchowanie to plądrowanie szuflad z czekoladkami lub wyskrobywanie chałwy paluchem? Dla niektórych łasuchowanie to fasola i wszystko co z nią związane.
Ta fasola powinna być pisana z dużej litery, FASOLA, bo jest tego warta.
Fasola confitowana z czosnkiem i rozmarynem
200 g fasoli jaś świeżej (sucha musi się moczyć całą noc i wtedy rano jest prawie jak świeża; jednak pamiętajcie, że "prawie" robi wielką różnicę)
głowka czosnku, podzielona na ząbki nieobrane
gałązka lub dwie rozmarynu
dwie wstążki skórki z cytryny
liść laurowy
łyżeczka soli
garnek do zapiekania
nieco czasu
Świeżą fasolę "jaś" myjemy. Zagotowujemy w garnku z wodą. Wylewamy pierwszą wodę z fasoli i wlewamy świeżą. Zagotowujemy. Gotujemy sprawdzając po 45 minutach czy fasola jest miękka. Jeśli wciąż stawia opór, gotujemy do skutku czyli miękkości.
Potem odcedzamy fasolę i przesypujemy do żaroodpornego garnka, dodając ząbki czosnku, liść laurowy, skórkę z cytryny i sól.
Zalewamy olejem np rzepakowym by przykrył fasolę z czosnkiem i na górę kładziemy rozmaryn.
Przykrywamy szczelnie pokrywką lub podwójną warstwą folii aluminiowej.
Rozgrzewamy piekarnik do 150 stopni. Wkładamy garnek do piekarnika i pieczemy fasolkę około godziny. Po godzinie sprawdzamy (OSTROŻNIE, GORĄCE)czy fasola i czosnek osiągnęły miękkość masła. Jeśli próba wapadła pozytywnie, wyjmujemy garnek i zostawiamy do ostygnięcia.
Wystudzoną fasolę jemy od razu bądź smarujemy nią chleb, lub pakujemy do słoika i cieszymy się nią, schłodzoną w lodówce.
Przyznam wam się szczerze, że fasola to nie moje klimaty, na co cała rodzina zawsze reagowała niedowierzaniem. Ale w tym fasolowym przypadku zdarza mi się cichcem wyjadać ją wprost ze słoika pod osłoną drzwi lodówki.
Smacznego
czyzby Niunia to ta co PACZY? A Dudus strzela focha? Czy Koty siedza na tym samym parapecie co fasola? Danie bardzo mnie zaciekawilo a poniewaz lubie bob to chetnie sprobuje! Mniam
OdpowiedzUsuńWitam serdecznie w Morskich Cytrusach. Parapet jest ten sam. Służy do "paczenia" i jako plan zdjęciowy:))
UsuńTa co "paczy" to Niunia. Duduś chroni swoją kocią duszę przed fotografem. Zawsze;)
Hej Limonio! Jużem wróciła z zagranicznych wojaży :-)
OdpowiedzUsuńDoskonale rozumiem, że świat bez kotów jest smutny. My mamy trzy, ale w porywach było do pięciu. I znam ból pożegnania... A te dwa słodziaki prezentują się znakomicie i już paczają na świat ciekawie (od razu odgadłam, zanim przeczytałam odpowiedź na poprzedni koment) że spoglada na Ciebie dziewczynka.
Co do fasoli to ciekawa propozycja, ja nie mam ani "ziorka" (nie wiedzieć czemu nie chce u mnie rosnąć), ale Martik ma hektary fasoli. Jak myślisz, czy gdyby to konfitować w słoiku (niedolanym do pełna, ma się rozmieć), to byłoby na zimę?!