Wiecie jak pachnie lucerna?
To taka niepozorna roślinka o żółtych kwiatkach. Jej siła nie polega na urodzie i wielkości ale na zapachu i ilości. Lucerna nie rośnie samotnie. Rośnie stadami. Widać, że dobrze się czuje w tłumie, ale raczej w swoim tłumie. Na łące za domem, między kurdybankiem, głowienką, cieciorką, kozłkiem i całym kosmosem innych roślin rośnie ona - lucerna. Nie zwraca na siebie uwagi, nie przyciąga wzroku. Ale tylko do czasu.
Wilgoć to zdrajca. Najmniejsza roślinka może skrywać się w cieniu matki-łąki przez cały słoneczny dzień. I jeśli nie jest wybujałym słonecznikiem lub przebrzydłą nawłocią nie zwróci na siebie naszej uwagi. Małe to to, nie wabi kolorem (w końcu żołci na łące jest co niemiara). Ale poczekajcie do wieczora lub sprawdzcie prognozę pogody i wypatrujcie deszczu. Drobinki wilgoci w powietrzu są jak zwiastuny naturalnej perfumerii. Omijajcie sefory i daglasy. Szukajcie lucerny.
Pachnieć w ogródku to żadna sztuka. Róże, lawendy, maciejki, floksy, goździki, szałwie, wisterie, budleje grają pierwsze skrzypce i na pewno nie są Kopciuszkami.
Łąka to co innego.Tu trzeba walczyć o swoje. Ludzkie ręce nie pomogą, nie wyrwą chwasta, zasłaniającego słońce. Tu rosną same "chwasty".
Jeśli się jest maleńkim stworzonkiem z wiotką zieloną łodyżką a wokół rosną takie "żyrafy" jak popłochy czy dziewanny, to trzeba zabłysnąć czymś innym. I tu wchodzi na scenę ona: lucerna.
Żyłam obok niej i jej nie zauważałam. Ona obrastała płot mojego ogródka i nie rzucała się w oczy. Rok temu była tłem dla modliszki (tak, tak, taki to egzotyczny gość zamieszkał wśród moich pomidorów). Czy to problemy z węchem (covid mnie nie ominął) czy brak uważności ale niegdy przedtem nie zwróciłam na nią uwagi.
Tym razem zapach uderzył mnie jak obuchem. Nie wiedziałam, że to lucerna. Po prostu stanęłam jak wryta. Co może tak pachnieć w siepniowy wieczór na zwykłej jurajskiej łące?
I krok po kroku, drogą nosowej eliminacji znalazłam źródło. Żadne jaśminy, maciejki i budleje. Tylko lucerna. Jak ona pachnie!
Lećcie za miasto, zanurzcie się w łące i wąchajcie.
To kolejny zapach, który chciałabym latem zamknąć w słoiku. Pierwszy był zapach rozgrzanego słońcem igliwia w lesie, słodki, miodowo żywiczny. A teraz lucerna....nie do opisania.
Jeszcze nie wymyślilam sposobu wykorzystania jej w kuchni, ale wierzcie mi, pracuję na tym.
Dziś też będzie pachnąco ale nie lucerną.
Co prawda lawenda już przekwitła ale suszona jest równie aromatyczna co ta z grządki czy wazonu. I nie, nie smakuje jak prowansalskie mydełko. Spróbujcie lawendy na słodko.
panna cotta z mleka kokosowego:
1 puszka mleka kokosowego
laska wanilii
2 łyżeczki żelatyny
2,5 łyżki cukru
konfitura z jeżyny i lawendy:
1 kg jeżyn
1 łyżka płatków lawendy
2 szklanki cukru
Powinniśmy zacząć od zrobienia konitury. Nie przerażajacie się ilością jeżyn. Jeśli nie zamkniecie ich w słoiku, to nadziejcie nimi zamiast jagodami bułeczki. Lub upieczcie drożdżówki z serowym i jeżynowym nadzieniem. Pączki z ich udziałem też są pycha i ucieszą tych, którzy lubią połasuchować sezonowo.
A leniuszkom polecam poranny tost z kozim twarogiem i muśnięciem jeżynowo lawendową konfiturą.
Jeżyny myjemy, osuszamy na sicie i wsypujemy do garnka z grubym dnem by nam się nic nie przypaliło.
Wsypujemy cukier, mieszamy i odstawiamy na godzinę by owoce puściły soki.
Stawiamy po godzinie na małym ogniu i delikatnie gotujemy. Trochę to trwa zanim się nam sok częściowo odparuje. Po godzinie gotowania wsypujemy pokruszone lawendowe kwiatki.
Jeśli chcemy sprawdzić czy konfitura jest taka jak trzeba, to znaczy nie rozlewa się, robimy próbę talerzyka. Odrobinę konfitury wlawamy na talerzyk i czekamy aż wystygnie. Jeśli pływa po talerzyku, musimy ją jeszcze pogotować. Jeśli tkwi jak przyczepiona, konfitura jest gotowa.
Teraz podejmujemy decyzję co robimy dalej, jemy czy pakujemy do słoików.
Panna cotta kokosowa:
Wlewamy do garnuszka mleko kokosowe z wanilią(sprawdzcie na etykiecie zawartość miąższu kokosowego, powinno być minimum 90%). Wsypujemy cukier i doprowadzamy do zagotowania. Zdejmujemy z ognia i wsypujemy żelatynę. Bardzo dokładnie mieszamy do całkowitego rozpuszczenia się żelatyny. Przecedzamy płyn i odstawiamy do wystygnięcia. Przelewamy do foremek i wstawiamy do lodówki na kilka godzin.
By wyjąć deser z foremki wkłądamy foremkę na kilka sekund do miseczki z ciepłą wodą. Odwracamy foremkę i kładziemy panna cottę na talerzyku. Polewamy jeżynowo lawendową konfiturą.
Szczerze mówiąc, ta panna cotta była tylko pretekstem by przedstawić wam lawendę w towarzystwie jeżyn.
Smacznego i duuuuużo słońca. W końcu kiedyś do nas wróci.
Tak wygląda lucerna i jej miłośniczka;)
O tak, Limonio roztomiła! U nas też lucerna nerkowata, wreszcie opiwszy się wody do syta, wybujała tak, że widać ją wszędzie! (normalnie to ginie wśród innych chwaścików). Lawendy nie mam, bo się nie udaje na naszej kwaśnej glinie, ale wyobrażam sobie, jaka to pyszność taki deser... No i taki opis :-)
OdpowiedzUsuńToz to skandal, ze ja komentuje dopiero teraz. Lato sie skonczylo, lawenda sie skonczyla, ale za to przepis na panna cotte jest zawsze w sam raz - tym bardziej ze jezyny mozna jeszcze upolowac!
OdpowiedzUsuńSzczodrego w dobre chwile 2024 roku :)
OdpowiedzUsuńKochana Limonio, wszystkiego, co najlepsze dla Ciebie i bliskich życzy noworocznie Marzynia :-)
OdpowiedzUsuńPropozycja wykorzystania suszonej lawendy w kuchni brzmi intrygująco! To z pewnością pyszny dodatek do niejednego deseru, ale może mieć też wiele innych zastosowań. Dzięki za przypomnienie i inspirację!
OdpowiedzUsuń