sobota, 6 maja 2023

Ślimak w wodzie i wiosenny tort z wiśnią, cytryną i śmietaną



Może to wyglądać na przynudzanie lub obesyjne trzymanie się jednego tematu ale muszę to powiedzieć. 

Nasza chata za wsią lubi sprawiać niespodzianki. W zeszłym roku wszelkie plany odleciały z majowym kwieciem, bo sufit spadł nam na glowę. I  nie jest to poetycka przenośnia. Gruz i pył powitały nas zamiast ptasząt. 

Kto by o tym pamiętał rok później? 

Gdyby się zastanowić nad klęskami wszelkimi, które dane nam były przez ostatnie lata na otwarcie sezonu wiosennego, to nie powinnam się nieczemu dziwić. 

Nietoperz? Był.

Pęknięta rura? A jakże.

Włamanie? Uf, dawno temu.

Kuna i jej potomstwo? Oj, była.

Zrujnowana łazienka? Wolę zapomnieć.

Sufit w okolicach podłogi? Całkiem nadawno.

Kiedy z ciekawością otwieraliśmy drzwi w tym roku, żadne z nas nie spodziewało się tego, co tym razem nas czekało. 

Czekało cierpliwie, w spokoju i bez jakichkolwiek symptomów. Tylko trawa rosła z niespotykaną intensywnością.

Najpierw MMŻ obszedł włości dookoła. Jak wiadomo, dziczyzna działała pełną mocą więc na pewno będzie co robić. 

Potem ja obcięłam maliny i wyplewiłam grządkę. 

Po tak dobrze rozpoczętym dniu zachciało nam się herbaty. Kto by pomyślał, że ta fanaberia okaże się klęską?

By napełnić czajnik trzeba wpełznąć półtorej metra pod ziemię i odkręcić zawór wody. Łatwizna. 

Ha, niestety, wpełznięcie nie wchodziło w grę. Zanurkowanie owszem, gdyby nie martwy ślimak na powierzchni. Nasze wodne podziemie stało się studnią, wypełnioną po brzegi wodą. Gdzieś tam, półtorej metra niżej majaczyły zawory. Te, od których zależała nasza herbata. Popatrzyliśmy, pokiwaliśmy głowami a potem szlag nas trafił. 

Po co nam to wszystko? Po co nam co roku ta sama rosyjska ruletka. 

Tylko ileż można się wkurzać na wodę? Albo na siły natury? 

Trzy dni póżniej, o parę tysiący złotych ubożsi i bogatsi o ileś metrów błota zamiast trawnika oraz nową studzienkę mogliśmy się w końcu napić herbaty. Ale nam się odechciało.  

Potem już było lepiej choć nie idealnie. Po drugiej stronie drogi, po naszej stronie drogi i trawnika wciąż pietrzą się sąsiedzkie zwały ziemi i piasku. Uwielbiam nasze: "szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie" oraz "moje jest mojsze". I zamiast przyjść z flaszką wina i uśmiechem na twarzy mówiąc: "sorry, że to tak długo trwa i  nieco zdewastowaliśmy wasz kawałek podłogi..." sąsiedzi strzelili focha i przestali się kłaniać. 

Czyżby mieli pretensje, że my mamy pretensje?

Dziwni jesteśmy jako gatunek.

Podsumowując: woda jest, prąd jest, nieproszonych gości, zarówno skrzydlatych jak  pierzastych nie zauważyliśmy, nic nam się nie usunęło z pod nóg i  nic nam nie zleciało na głowy. Wiosna ma się dobrze, dziury w drodze jeszcze lepiej.

Na szczęście wiosna to taki moment kiedy prasują się wszelkie zagniecenia. Kwitnący sad i kicające szaraki skutecznie odwracają myśli od średnio atrakcyjnego widoku z tarasu. Będzie dobrze, jeśli nie jutro, to na pewno kiedyś. I tego się trzymajmy.

Na dobry humor ciasto jak wiosna a w cieście: wiśnie, lemon curd, śmietana, brownie




 Ciasto:

Wyjęłam z zamrażarki. To rewelacyjny sposób na zrobienie szybkiego ciasta. 

Jeśli upieczecie kiedyś za dużo ciasta, obojętnie jakiego, zostanie wam np górka, albo jeden blat, owińcie te resztki folią spożywczą, włóżcie do torebki na mrożonki i schowajcie do zamrożenia. Kiedy przyjdzie wam ochota na zrobienie tortu, to jeden blat już macie. A jeśli zamroziliście wcześniej różne blaty, to tym lepiej. Tort będzie wyglądał jakbyście spędzili na jego tworzeniu długie godziny. Następnym razem pokażę wam tort zrobiony z zielonego i czekoladowego ciasta. 

Dziś jednak jest czas ciasta adekwatnego do kwitnącego sadu, różowego, żółtego, białego.



Zapraszam na tort wiśniowo, cytrynowo śmietankowy na czekoladowym spodzie.

Wszystkie części ciasta są typowymi resztkami, wymiecionymi z lodówki i zamrażarki.

Część czekoladowa:

Jeśli nie macie zachomikowanego mrożonego ciasta weźcie:

1 szklankę czekoladowych  oreo

2 łyżki stopionego masła

W blenderze zmieszajcie okruchy ciastek i masło i wyłóżcie nimi okrągłą formę o średnicy 18 cm. Dodatkowo wykładam boki formy foliowym rantem. Bardzo ułatwia on eleganckie wyjęcie ciasta z formy. 

Formę z okruchami wkładamy do lodówki i zajmujemy się musami.

Mus wiśniowy:

1 szklanka wiśni mrożonych

2 łyżki cukru

1 galaretka wiśniowa

0,5 szklanki kremówki

Podgrzewamy wiśnie z cukrem. Kiedy cukier się rozpuści blendujemy wiśnie i wlewamy z powrotem do rondelka. Zagotowujemy. Zdejmujemy z pieca i wsypujemy galaretkę. Dokładnie mieszamy by się rozpuściła. Studzimy.

Ubijamy kremówkę i łączymy jedną łyżkę wiśni ze śmietaną. Niech się zapoznają.

Potem delikatnie łączymy obie części. Wylewamy na wyjęte z lodówki ciasto i ponownie schładzamy.

Czas na mus cytrynowy:

3/4 szklanki lemon curd (tutaj przepis)

3/4 szklanki kremówki

2 czubate łyżki mascarpone

1 łyżka cukru (jeśli lubicie bardziej na słodko)

2 łyżeczki żelatyny

4 łyżeczki wody do zalania żelatyny 

Żelatynę zalewamy wodą by napęczniała. Wstawiamy do miski z zagotowaną (ale nie gotującą się wodą!). Niech się rozpuści. I zostanie gorąca.

Ubijamy kremówkę z mascarpone i cukrem. Kiedy ubiją się na krem dodajemy po łyżce lemon curd. 

Do miseczki z żelatyną wkładamy łyżkę musu cytrynowego by się zahartował. Potem dodajemy drugą łyżkę a na naszych oczach i ku naszemu przerażeniu wszystko razem przypomina nieforemnego gluta. 

Spokojnie, bez paniki.

Macie jeszcze gorącą wodę, w której rozpuszczaliście żelatynę? Teraz będzie jej wielkie entree. Do miski z gorącą wodą wkładamy miskę z glutem i cierpliwie mieszamy. Po minucie wszystko razem odzyska aksamitną postać. I ten aksamit wlewamy do naszego musu. Krótko miksujemy i piękny cytrynowy mus wlewamy na wiśniowy mus, który zdążył już zastygnąć w lodówce. I znów wszystko ląduje w lodówce.

Po kwadransie chłodzenia możemy zająć się ostatnią warstwą ciasta.

Krem śmietanowy:

3/4 szklanki kremówki

3 łyżki mascarpone

1 łyżka cukru pudru

Ubijamy wszystko na krem i wykładamy na mus cytrynowy. 

Robimy widelcem esy floresy i schładzamy kilka godzin.

Smacznego

Tyle. Pisania dużo, roboty mało. Polecam.

I pięknej kolejnej soboty i niedzieli w tym tygodniu




A poniżej cały przepis bez zbaczania z głównej drogi.

część czekoladowa:

Jeśli nie macie zachomikowanego mrożonego ciasta weźcie:

1 szklankę czekoladowych  oreo

2 łyżki stopionego masła

mus wiśniowy:

1 szklanka wiśni mrożonych

2 łyżki cukru

1 galaretka wiśniowa

0,5 szklanki kremówki

mus cytrynowy:

3/4 szklanki lemon curd (tutaj przepis)

3/4 szklanki kremówki

2 czubate łyżki mascarpone

1 łyżka cukru (jeśli lubicie bardziej na słodko)

2 łyżeczki żelatyny

4 łyżeczki wody do zalania żelatyny 

krem śmietanowy:

3/4 szklanki kremówki

3 łyżki mascarpone

1 łyżka cukru pudru

smacznego


Na ostatnim zdjęciu załapał się jeden z bohaterów kolejnej opowieści.

2 komentarze:

  1. Opowieść jest - jak zwykle - świetna! Można się i obśmiać, i zadumać... Znam ci i ja uroki chaty za wsią :-D A ten torcik jest wizualnie śliczny, a masy w nim zapewne kwaskowate, co mnie by bardzo ucieszyło! Buziaki!
    P.S. Kocina zapewne się zastanawia: "Czy aby na pewno dodali dla mnie boczuś?!" No i zdjęcie na taboretku, po prostu marzynine!

    OdpowiedzUsuń
  2. Model na ostatnim zdjeciu jest swiatowego formatu. Przygody na wsi wlasciwie po tylu latach tez! Dobrze ze na oslode zawsze sa takie pyszne ciasta.

    OdpowiedzUsuń