Wyjście rankiem na taras jest jak spora dawka medytacji. I to nic, że zimno jak w marcu a woda kapie nawet parapetów. Dziś o 8.00 wyszło nareszcie słońce. Pierwsza próba wystawienia nosa na zewnątrz spaliła na panewce bo jeszcze pół godziny temu wszystko wyglądało jakby dzień dzisiaj nie miał się zacząć. Padało, padało i padało.
Na zewnątrz wywabiły mnie śpiewy.
Jak najciszej wyśliznęłam się na zewnątrz by nie płoszyć przyrody. I co zobaczyłam?
W mokrym porannym powietrzu z modrzewia na modrzewia śmigały wilgi. Jeszcze deszcz przygniatał mokre gałązki a słońce nawet nie zamierzało otworzyć jednego oka, kiedy w drzewach szumiało, dźwięczało a przede wszystkim śpiewało. Wiecie jak śpiewa wilga?
Pięknie. A tym razem śpiew był na kilka głosów.
Stałam i stałam, słuchając. Wilgi w naszej okolicy to nie rzadkość ale rzadkością jest je zobaczyć. Tym razem okazało się, że ten poranny "festiwal w Sopocie" to lekcja latania.
Pamiętacie kiedy opowiadałam o pierwszych lotach małych dzięciołów?
Dziś część druga: jak uczą się wilgi.
Wilgi urządziły szkółkę latania naprzeciwko mnie. Udawałam, że jestem fragmentem drzwi i z otwartą buzią, w zachwycie porannym chłonęłam widok.
Z drzewa na drzewo sfrunął, gwiżdżąc przeciągle ptak. Chwila ciszy i za nim poleciał następny. Potem rozległo się melodyjne śpiewanie i poleciał kolejny. Sytuacja powtórzyla się czterokrotnie. Śpiewu przy tym było mnóstwo. Każdy z młodych donośnie obwieszczał światu, że zalicza właśnie swoją kolejną gałąź. Mama zachęcając maruderów też śpiewała na całe gardło. Było w tym spektaklu mnóstwo porządku i planowania. Kolejne etapy przefruwania z drzewa na drzewo odbywały się jak w balecie, synchronicznie i z wdziękiem.
Po dłuższej chwili, kiedy wszystkie kropelki wody zostały z modrzewi strząśnięte, wilgi przeniosły się do sadu. Uf, nareszcie mogłam wypuścić powietrze z płuc.
Co tam, że zimno. Co tam, że z drzew kapie woda jak z nie wyżętej skarpety. Co tam, że koniec maja a ja mam na sobie kurtkę narciarską. Takie poranki przypominają mi o jednym: przyroda robi swoje a my jako jej część nie powiniśmy jej w tym przeszkadzać. Aha, wspomniałam o medytacjach.... wiecie co się dzieje w krzakach o tej porze roku? Pojedźcie za miasto i posłuchajcie. Może uda wam się podpatrzeć i podsłuchać co piszczy nie tylko w trawie.
A na zachętę dorzucam chleb z dodatkiem sezonowym czyli czosnkiem niedźwiedzim.
Czosnek już co prawda kwitnie, ale nie przeszkadza to w wykorzystaniu i liści i kwiatów w kulinarnych kombinacjach.
Tym razem zachciało mi się chleba wilgotnego i obawy, że mokry chleb będzie sprawiał kłopoty zignorowałam na samym początku. Po prostu nie dopuszczałam myśli, że coś może się nie udać.
Wszystko poszło gładko i po mojej myśli. Dlatego zamieszczam tu ten wpis, bo za chwilę po czosnku niedźwiedzim zostaną tylko wspomnienia.
Chleb z czosnkiem niedźwiedzim
150 g aktywnego zakwasu żytniego
300 ml ciepłej wody plus dodatkowe 30 ml
300 g mąki pszennej chlebowej
200 g mąki orkiszowej lub płaskurki
10 g soli
garść liści czosnku niedźwiedziego, pokrojonych w paseczki
Rano wyjmujemy z lodówki zakwas. Kiedy osiągnie temperaturę pokojową dokarmiamy go mąką żytnią razową i odstawiamy w ciepłe miejsce. Po 7 godzinach jest gotów do dalszej współpracy. Wtedy mieszamy zakwas z 300 ml wody i wlewamy do misy z mąkami. Mieszamy przez chwilę by mąka wchłonęła wodę i przykrywamy folią do żywności. Odstawiamy w ciepłe miejsce na godzinę.
Po godzinie wyrabiamy ciasto 3 minuty a następnie posypujemy solą i polewamy resztą czyli 30 ml ciepłej wody.
Wyrabiamy minutę i dodajemy pokrojony czosnek niedźwiedzi. Wyrabiamy jeszcze dwie minuty.
Ciasto będzie kleiste i absolutnie nie będzie przypominać zgrabnej kuleczki.
Nic się nie martwcie, tak ma być.
Ciasto będziemy składać co pół godziny (czyli np pierwsze składanie o 16.00, drugie o 16.30, trzecie o 17.00, czwarte o 17. 30).
Przez pierwsze dwie godziny czyli po 4 składaniach niewiele się będzie działo. Ale potem zauważymy, że siatka glutenowa to nie nowa nazwa zabiegu chirurgii estetycznej lecz fakt niezaprzeczalny drzemiący w naszej misce z ciastem chlebowym.
Kolejne składanie robimy po 45 minutach (czyli np o 18.15) i następne po kolejnych 45 minutach (czyli o 19.00).
Potem składamy ciasto chlebowe co godzinę (czyli np o 20.00 i 21.00).
I pamiętajcie: gwarancją sukcesu w pieczeniu chleba jest naprawdę aktywny zakwas. Bąbelki, bąbelki i jeszcze raz bąbelki.
Zasada jest taka, że im bardziej mokre ciasto, tym więcej składań potrzebuje.
Po ostatnim składaniu posypujemy mąką koszyk do wyrastania chleba i umieszczamy w nim nasz bochenek.
Wkładamy koszyk do torby foliowej i niech sobie postoi w kuchni przez godzinę.
Po godzinie, koszyk, wciąż zapakowany w folię wkładamy do lodówki i idziemy spać.
Garujący chlebek może mieszkać w lodówce nawet 24 godziny. Podobno, bo nigdy tego nie sprawdziłam. Moje zazwyczaj w okolicy śniadania lądują w piekarniku.
Rano wkładamy żeliwny garnek do zimnego piekarnika i rozgrzewamy piekarnik do 240 stopni. Po pół godzinie garnek powinien być odpowiednio gorący.
Wyjmujemy garnek na deskę (bardzo ostrożnie), zdejmujemy pokrywkę.
Wyjmujemy chleb z lodówki. Posypujemy z góry obficie mąką, co da nam gwarancję, że chleb się nie przyklei przy wyciąganiu go z koszyczka. Na górę chleba (jeszcze leżącego w koszyku) kładziemy karton i delikatnie odwracamy koszyk do góry nogami. Chleb powinien wylądować na umączonym kartoniku. Karton jest o tyle lepszy od każdego innego sposobu bo da się z niego zrobić rynienkę po której spłynie do garnka chlebek.
Nacinamy ostrą żyletką z góry nasz bochenek (lub nie) i bez wahania zsuwamy bochenek z kartonika do gorącego garnka. Przykrywamy garnek pokrywką i wstawiamy do piekarnika na 25 minut. Po tym czasie zdejmujemy pokrywkę i dopiekamy chleb jeszcze przez 20 minut, zmniejszając temperturę do 210 stopni.
Upieczony chleb wyjmujemy z piekarnika (razem z garnkiem) i ostrożnie, pomagając sobie nożem i rękawicą, wyjmujemy chleb z garnka. Studzimy na kratce a potem mdlejemy z przejęcia.
Smacznego i drobna sugestia. W tym przepisie czosnek niedźwiedzi można zastąpić boczkiem, morelami, rodzynkami, orzechami, bazylią, rozmarynem i co wam tam jeszcze do głowy wpadnie.
Powodzenia
Och, i chleb i wilgi jak balsamna dusze! (to pisze ja, Ciasteczko)
OdpowiedzUsuń