Toskańska kartka z kalendarza przywołana z tęsknoty za podróżami.
- Zrobię gulasz!
- Chłopie jest gorąco.
40 stopni nad basenem nie kieruje myśli ku rozgrzewającym potrawom.
- Ale ja kupiłem już mięso! - zrobię gulasz!
Jaki uparty. W jaki sposób komuś, kto myśli o swoim gulaszu jak o dziewiątym cudzie świata wyperswadować myśl o jego przyrządzeniu.
Rozumiem w warunkach około polarnych, wśród białych niedźwiedzi lub przynajmniej białych nocy. Ale dookoła jest dokładnie odwrotnie. Jest zielono, śpiewają cykady, woda w basenie ciepła. A ten tylko gulasz i gulasz. Monotematyczny jakiś. Melonów nam się chce, brzoskwiń a na kolację lekkiego makaronu z czosnkiem a nie mięcha i sosu.
Kiedy okazało się, że nasza nieugiętość nie podlega negocjacjom, padło stwierdzenie: to zrobię leczo.
Czy mnie się wydaje, czy ciągle zostajemy w węgierskich klimatach?
Lenistwo uśpiło naszą czujność i ani się obejrzeliśmy a na piecu bulgotał gar leczo.
Zaglądając do lodówki w poszukiwaniu kolejnego prosecco, nie zadawaliśmy sobie trudu zerknięcia w kierunku pieca. A tam się działo! Nasz kolega kroił, szatkował, dosypywał, dolewał, mlaskał: Jeżis, ale to je dobre!
Po całodziennych zapowiedziach, w okolicach kolacji leczo wylądowało na stole. Wieczór z gatunku "teraz mogę umrzeć, tak jest pięknie" nadpłynął subtelnie i nie narzucająco. Najpierw wszystko przykryło złoto, potem niebo poróżowiało a cienie sięgnęły drugiej strony tarasu. Było idealnie.
I tylko to leczo. Jak pięść do nosa, jak kwiatek do kożucha, jak wół do karety.
Zapach nijak nie pasował do zapachu pinii i rozmarynu.
Skoro jednak dało się kuchni węgierskiej zielone światło, to trzeba było tę żabę (o, przepraszam, to leczo) zjeść.
Jedna myśl nie dawała mi spokoju. Dlaczego Słowak tak uparł się by ugotować węgierską potrawę? Bo gulasz, o którym marzył też jest węgierski.
Tajemnica miała swoje wyjaśnienie. Otóż zdaniem naszego kolegi najlepszy gulasz robią Słowacy a Węgrzy od Słowaków zwinęli przepis. Z leczo sprawa ma się podobnie. Najlepsze jest na Słowacji. Kiedy już byliśmy gotowi się do podjęcia dyskusji na temat pochodzenia potraw, nasz Słowak wypalił: a wiecie, że szampan tak naprawdę jest słowacki? Odpadliśmy i od razu pognaliśmy po kolejne prosecco.
P.S.
Zapomniałam o leczo. Po słowacku zaciąga się je rozmąconym jajkiem pod koniec. Tu powinnam wstawić jako ilustrację "Krzyk" Muncha.
No cóż. Co kraj, to obyczaj. Co kuchnia, to niespodzianka.
Faszerowane papryki w wersji wegańskiej
faszerowana papryka
papryczki opieczone i obrane ze skóry
3/4 szklanki kuskusu
1 szklanka bulionu lub wrzątku
4 łyżki dobrej, twardej fety (weganie mogą użyć sera bez mleka)
połówka kiszonej cytryny
1 cebula
1 duży ząbek czosnku
2 mała papryka żółta
garść zielonej pietruszki
pół garści świeżej mięty
garść rodzynków
1 łyżeczka mielonego kuminu
pół łyżeczki przyprawy ras el hanout
1 jajko lub dla wegan 2 łyżki zmielonych orzechów nerkowca
sól i pieprz
Sos:
pasta paprykowa (używamy, tyle ile lubimy)
sos z pieczenia papryki
1 szklanka kremówki lub pół szklanki orzechów nerkowca zalanych ciepłą wodą i zmiksowanych
Jak zrobić:
Kuskus mieszamy z przyprawami i rodzynkami. Zalewamy wrzątkiem lub bulionem (na centymetr ponad poziom kaszy). Przykrywamy i odstawiamy na pół godziny.
Rozgrzewamy grill w piekarniku i opiekamy papryki. Moje są okrągłe ale kształt nie ma znaczenia. Przypiekamy skórkę z każdej strony i wyjmujemy do miski. Szczelnie przykrywamy np. folią spożywczą. Po kwadransie możemy z papryk ściągnąć skórkę i pozbyć się gniazd nasiennych.
Napęczniały kuskus rozdrabniamy widelcem. Dodajemy do niego przesmażoną cebulę, czosnek, pokrojoną drobno żółtą paprykę, kiszoną cytrynę i zioła. Mieszamy i dodajemy, jeśli trzeba, sól i pieprz. Mieszamy z jajkiem lub zmielonymi nerkowcami, delikatnie dodając pokruszony ser.
Napełniamy ściśle papryczki i układamy w naczyniu żaroodpornym. Polewamy sosem pozostałym z pieczenia papryk i dodajemy 2 łyżki oliwy lub masła.
Wkładamy do piekarnika rozgrzanego do 180 stopni i pieczemy około 20 minut.
Wyjmujemy z pieca i ostrożnie zlewamy sos z pod papryk do rondelka. Dodajemy do niego pastę paprykową i śmietankę lub śmietankę orzechową i mieszając, zagotowujemy.
Podajemy papryczki polane sosem i ani nam w głowie słowackie leczo z jajkiem.
Limonio ty moja pachnąca! A może by tak nasze watahy mięsożerców wysłać na Wyspy Bergamuty, a my se załóżmy restaurację dla roślinożerców?
OdpowiedzUsuń