Gdyby
urządzić ranking słów, najbardziej znienawidzonych przez facetów w tzw.
codzienności jak myślicie, które zajęłoby miejsce na szczycie?
Wierność?
Pracowitość?
Trzeźwość?
Umiar?
Nie, moje
drogie. Słowem, które wywołuje popłoch u każdego rasowego faceta jest
"powtarzalność". Czyli czytaj: nuda, bezsens, nuda, nuda...
- Wakacje co
roku u cioci Jolci (z braku tzw. środków)
- Codzienne
odstawianie młodej do przedszkola (czasem zdarza się zapomnieć, że młoda wciąż
siedzi na tylnym siedzeniu)
- Napełnianie
zmywarki/opróżnianie zmywarki (na to znaleźli sposób: dwie zmywarki)
- Wynoszenie
śmieci (znowu pełny kosz!!! Kiedy i czym ty to, kobieto napełniasz!!!)
- Rocznice (o
zgrozo!!! Kiedy i która?!!!)
- Wizyty u
mamusi (żony)
- Mówienie
"kocham cię" (przecież wiesz....)
Jakoś
cykliczne piątkowe spotkania z kolegami nie podlegają pod kategorię
"powtarzalność".
No, ale oni
załatwiają wtedy Bardzo Ważne Sprawy. Faceci w ogóle mają tylko BWS do
załatwienia. Inne to zwykła strata czasu. Wbicie gwoździa czy wizyta u
teściowej nie mieści się w grupie priorytetów. Zresztą jak tu porównywać ich
życie z naszym. Przecież wiadomo, że u nich wszystko pisze się dużą literą.
A co z
nami? Tu nas mam!
My
uwielbiamy powtarzalność. Powtarzalność to nasze drugie ja. To nasza gwarancja
bezpieczeństwa i spokoju.
Codzienny
buziak na dzień dobry, herbata z mlekiem, koniecznie w tym samym kubeczku.
Samochód parkujemy zawsze w tym samym miejscu, na kawę chodzimy do tej samej
knajpki od liceum.
Nic tak
dobrze nie uspokaja skołatanej duszy jak dobrze znana droga przez park. Ta sama
połamana ławeczka, ta sama wiewiórka, może petów dziś więcej niż przedwczoraj.
Lubimy
słuchane od lat te same piosenki i wciąż układamy ten sam pasjans.
Coś tam,
ktoś bąknął, że powtarzalność to bezpieczeństwo.
Szybciutko
zrobiłam ankietę u znajomych pań. Co jest dla nich najcenniejsze w związku?
Zakładałam, że dla większości szczyt miłosnych uniesień nieco się już spłaszczył.
Otóż na
siedem przetestowanych, sześć odpowiedziało: poczucie bezpieczeństwa. Bingo!
Ta jedna
jest w świeżym związku i jej jeszcze tylko fikołki w głowie.
Czyli
jednak. Co testosteron robi z człowiekiem?
Jak dajemy
radę na co dzień nie oszaleć z pędzącym od zmiany do zmiany facetem?
Jakim
sposobem on nie popadnie w letarg z nudów, między jednym wynoszeniem śmieci a
drugim.
Jakim cudem
gatunek ludzki jeszcze nie wymarł?
Gdyby się
zastanowić, to różnic między nami jest więcej niż to na pierwszy rzut oka
widać. I żadne poradniki, przewodniki, instruktaże, godziny szczerości z
mamusią czy psiapsiółkami nie wyczerpują tematu.
Facet inny
jest i basta. Ale żeby aż tak….?
Naleśniki suzette
zrobię na przekór powyższemu tekstowi.
Powtarzalność
powtarzalnością ale zrobienie suzette może grozić w najgorszym przypadku
spalonym karmelem. Voila!
Naleśniki
najlepsze z najlepszych czyli suzette:
Zakładam,
że macie z przedwczoraj kilka więdnących naleśników. Macie też po dziurki w
uszach(od kolczyków) wszelkiego rodzaju powideł, musów jabłkowych, dżemów
truskawkowych i twarogów jakże patriotycznych.
Krótko
mówiąc macie ochotę na odrobinę szaleństwa i niebezpieczeństwa. W takim razie
to propozycja dla tych, łaknących adrenaliny.
kilka naleśników
(bez wkładki)
Starta skórka
z połowy pomarańczy
40 g drobnego
cukru
40 g masła
sok z 2
małych pomarańczy
2 łyżki Cointreau
2 łyżki brandy
paseczki
pomarańczy tzw. zest
kwaśna śmietana
Zaczynamy od górnego „c” i od razu idziemy na całość. Robimy karmel.
Na patelnię sypiemy drobny cukier. Na małym ogniu
doprowadzamy go (nie dotykając) do złotego koloru.
Kiedy
osiągniemy ten punkt, dodajemy masło i sok pomarańczowy. Zagotowujemy.
Wlewamy cointreau. Odparowujemy nieco sos by
zgęstniał. Kładziemy na
niego naleśniki poskładane w kopertę.
Polewamy
brandy i podpalamy.
Ła! Znów ten dreszczyk emocji!
Kiedy ogień
zgaśnie (wstrzymajcie się z gaśnicą i wzywaniem ukochanego na pomoc)
przekładamy naleśniki na talerze.
Do sosu na
patelni wrzucamy część skórek pomarańczowych i po chwili (niech będą ciepłe) polewamy
sosem z pomarańczą naleśniki. Nonszalancko rozrzucamy po wierzchu skórki z
pomarańczy i podajemy.
Kto ma
barokowe upodobania, może postawić obok dzbanuszek z kwaśną śmietaną.
Smacznego
Nalesnikow z przedwczoraj nie mam, ale z Toba Limonko takie suzette bym zjadla. I ponarzekalybysmy sobie razem na rod meski ;)
OdpowiedzUsuńwitam kochana Limoneczko .nalesniki moja milośc robię z przepisu Twojej MAMY są wspaniałe zawsze i pod każdą postacią a te nooooo chcę .Ściskam mocno wszystko sledzę jestem na bieżąco ,brakuje mi na zdjęciach państwa futrzstych no i co z tym domem na wsi ? pozdrawiam
OdpowiedzUsuńMajko kochana. Gdzie ty przepadłaś. Już zaczęłam się martwić. Ciesze się, że zaglądasz do mnie czasami.
UsuńJeśli nie zmieniłaś adresu mailowego, to napiszę do ciebie parę słów:))
Ściskam bardzo
Co do w/w naleśników zrobiłam raz, ale Wataha Jarzębiaka, wyhodowana na boszczu i kiszce stwierdziła, że woli z serem albo marmuladkom. A co do panów - to u mojego się to nie sprawdza (bo i pan nietypowy). Każda zmiana przyprawia go o niepokój i najchętniej nic by nie zmieniał nigdy. A ponieważ ja jestem już w wieku, w którym wszystkie tory mi się utarły, więc se tak żyjemy jak dziad i baba z bajki Kraszewskiego. Tylko że ja nie kaszlę (jeszcze) :-D
OdpowiedzUsuń