Najbardziej lubię biegać w czasie deszczu.
Kiedy dziś rano wstałam i zobaczyłam
mokre ulice, wiedziałam, że to będzie dobry poranek.
Pusto na ulicach, pusto w parku.
Wniosek jest taki, że mało spotkam świadków moich męczarni.
Dużo ludzi biega. Dużo więcej niż
się spodziewałam. I wydaje mi się, że wszyscy biegają szybciej
ode mnie. I wszyscy wydają się mniej wykończeni ode mnie. Oj,
niedobrze. A może dobrze.
Przecież nie biegam, żeby się z kimś
ścigać. Mierzę się przede wszystkim ze sobą. I w tym punkcie,
mogę powiedzieć, że daję sobie ze sobą radę.
Myśl o przebiegnięciu kilometra dwa
miesiące temu byłaby przerażająca. Dziś sapię, mamroczę pod
nosem, spływam potem ale daję radę. Mówi się, że człowiek
długo pozostaje pod wrażeniem jakie zrobił na samym sobie. Coś w
tym jest.
Dzisiejsze bieganie było samotne,
szare, mokre i absolutnie doskonałe.
MMŻ, po moim powrocie, popatrzył na
mnie jak na kosmitę. W sobotę rano dopuszczalne jest miękkie łóżko
i ewentualnie książka. Bieganie, deszcz nie są elementami
wkalkulowanymi w dzień wolny.
Tak, tak, ludzie są dziwni. Niektórzy
wstają w sobotę przed siódmą i nie zważając na deszcz pędzą
do parku, by się umęczyć jak nieboskie stworzenie.
A wiecie co było najlepsze? Kiedy
wracałam, spotkałam podobnego do mnie, niezważającego na deszcz
szaleńca w butach do biegania.
Jest jeszcze jedna korzyść z
dzisiejszego poranka. Ciasto. Mogę bez wyrzutów sumienia zjeść
kawałek. Może nawet dwa?
Ciasto
z palonym masłem i kremem karmelowym
absolutne niebo w gębie z bloga call me cupcake
ciasto:
forma o średnicy:17 cm
150 g masła (z niego będziemy robić
palone masło)
165 g drobnego cukru
2 jajka
120 ml letniego mleka
1 łyżka esencji waniliowej
180 g mąki
2 łyżeczki proszku do pieczenia75 g
czekoladowych chipsów lub pokrojonej czekolady
szczypta soli
karmelowy sos:
150 ml kremówki
225 drobnego cukru
100 g zimnego masła
2 łyżki koniaku lub rumu
1 łyżka grubej soli
krem karmelowy:
2 białka (około 75 g)
90 g drobnego cukru
125 miękkiego masła
3 łyżki karmelowego sosu (patrz
wyżej)
Całą zabawę zaczynamy od zrobienia
brązowego masła.
Jestem jego wielką entuzjastką.
Tajemnicą mojej ulubionej jajecznicy jest doprowadzenie masła do
stanu lekkiej opalenizny i orzechowego zapachu. Wlanie płynnego
jajka na masło w takim stanie, jest doznaniem zmysłowym. Ten
zapach...ten dźwięk.
Kiedyś proponowałam już na blogu
makaron z palonym masłem. Co tu dużo mówić. Pospolite masło
kryje w sobie wielkie pokłady rozkoszy.
Wiem, ja też czytałam o miażdżycy i
cholesterolu. I znam rewelacyjne wyniki zmiany diety na bezmasłową
w pięknej Finlandii. Ale człowiek jest grzeszny i czasami ma ochotę
na mały skok w bok.
Wiecie jak to jest: „lepiej
spróbować i żałować, niż żałować, że się nie spróbowało”.
By masło nabrało wyjątkowego
urzekającego smaku trzeba je roztopić. Stawiamy rondel na ogniu i
wrzucamy do niego masło. Kiedy masło się stopi, gotujemy je, nie
spuszczając z oka.
Kiedy zaczyna zmieniać kolor na ciemno
złoty i poczujemy zapach lekko orzechowy, zdejmujemy rondel z pieca.
Przelewamy płynne masło do miski. To
co zostało na dnie rondla (ciemne farfocle) wyrzucamy.
Wystudzone masło wstawiamy do lodówki
by zgęstniało. Lecz nie zostawiajcie go tam na długo. Ono ma się
tylko lekko ściąć. Ma zostać w takiej formie, w jakiej da się je
zmiksować.
Piekarnik rozgrzewamy do 175 stopni.
Lekko zastygnięte masło miksujemy z
cukrem na biały puch. Do niego wbijamy 2 jajka i ubijamy do
połączenia się składników.
Mąkę mieszamy z proszkiem do
pieczenia i solą. Mleko mieszamy z esencją waniliową.
Do miski z masłem, cukrem i jajkami na
przemian dodajemy mąkę i mleko. Mieszamy na gładką masę i na
koniec wsypujemy chipsy czekoladowe.
Przekładamy do formy wyłożonej
papierem do pieczenia.
Pieczemy ciasto 50 minut.
Studzimy i kroimy na trzy (zdolniejsi
niech pokroją na cztery) krążki.
W czasie kiedy ciasto się piecze,
możemy zająć się kremem i sosem karmelowym.
Do garnuszka wlewamy kremówkę i mocno
ją podgrzewamy. Masło kroimy w kostkę.
Na patelnię z grubym dnem wsypujemy
cukier. Włączamy piec i rozpuszczamy cukier.
Nie dotykamy karmelu ani łyżką, ani
widelcem i trzymamy z daleka wszystkie części ciała. Jeśli bardzo
was korci by coś przy nim majstrować, pokołyszcie patelnią.
Kiedy cukier się rozpuści i zacznie
nabierać bursztynowego koloru, wrzucamy kawałki masła. Potem
wlewamy gorącą kremówkę. Mieszamy aż sos nabierze aksamitnej
konsystencji.
Przelewamy sos karmelowy do
miseczki i zostawiamy do wystygnięcia. Po 10 minutach wlewamy do
sosu koniak lub rum i mieszamy z solą.
By przejść do kremu potrzebujemy
sosu karmelowego. Wystygłego.
Krem robimy na bazie bezy
szwajcarskiej. Nie uciekajcie od ekranu, to nie jest jakiś
cukierniczy dziwoląg. Jest łatwy do zrobienia i na sto procent
przyda się przy robieniu jakiegoś tortu z wyjątkowej okazji.
Białka z cukrem umieszczamy na misce.
Miskę stawiamy na garnku z gotującą się wodą. Podgrzewamy
białka, mieszając, do rozpuszczenia się cukru. Jak to sprawdzić?
Trzeba wziąć kroplę między palce i potrzeć. Jeśli nie czujemy
drobinek cukru, znaczy, że białka są gotowe do ubicia.
Ciepłe białka ubijamy mikserem na
sztywną pianę. Czekamy aż ostygnie.
Odkładamy końcówki do ubijania piany
i bierzemy końcówkę do mieszania.
Ciągle mieszając, dodajemy do białek
kawałki miękkiego masła. Nie przejmujcie się, jeśli w pewnej
chwili masa będzie wyglądała na zwarzoną. Róbcie swoje a po
chwili wszystko wróci do normy.
Krem stanie się zwarty i jedwabisty.
Dodajemy 3 łyżki sosu karmelowego i
mieszamy do połączenia.
Przykrywamy miskę z kremem folią i
wstawiamy do lodówki.
Schłodzone i pokrojone ciasto
smarujemy sosem karmelowym a potem kremem. Każdy krążek ciasta.
Resztą kremu smarujemy boki i wierzch.
Wyrównujemy ciepłym nożem boki i
wierzch ciasta.
Wkładamy ciasto do lodówki.
Wyjmujemy z lodówki pół godziny
przed podaniem.
Doszliśmy do momentu przestrogi. Ktoś
zapyta: do czego służy sos karmelowy? Otóż moi drodzy – do
polania ciasta.
Ale tu tkwi małe „ale”
Jeśli polejecie gotowe ciasto sosem
karmelowym i wstawicie do lodówki, to marzenie o pokrojeniu swojego
dzieła możecie między bajki włożyć. W chłodzie sos karmelowy
stanie się krówką lub toffi i pięknie zaskorupi ciasto. Może i
ładnie będzie wyglądać, ale zjeść tego się nie da.
Wyjścia są dwa.
Pierwsze to zaprosić z pół tuzina
znajomych miłośników słodyczy, polać ciasto sosem o temperaturze
pokojowej, udekorować i od razu podać na stół.
Drugie wyjście jest mniej
spektakularne. Kroić ciasto na kawałki i każdy kawałek polać
sosem i udekorować.
Przyszło mi do głowy jeszcze jedno
wyjście. Sos wg tego przepisu jest dość gęsty. Gdyby użyć
większej ilości kremówki i nieco bardziej go rozcieńczyć, może
dałoby się uniknąć dwóch wcześniejszych rozwiązań.
Życzę pięknego weekendu. Pachnącego
wiosną i coraz bardziej zielonego.
I smacznego oczywiście
Ooo jaka fajna stronka, dobrze, że ją znalazłam :D
OdpowiedzUsuńCieszę się, że się podoba:))
UsuńI zapraszam:)
Uwielbiam słodycze. Patrząc az ślinka mi ciekne
OdpowiedzUsuńWygląda absolutnie doskonale :)
OdpowiedzUsuńA bieganie to dla mnie największa kara za grzechy. Już wolę wstawać do pracy o drugiej nada ranem; nawet w sobotę ;)
Tak to jest, że każdy lubi co innego. Dlatego jest tak ciekawie:))
UsuńJezu, jakie piekne! A po porannym biegu w deszczu takie ciasto smakuje jeszcze lepiej niz przed biegiem!
OdpowiedzUsuń