sobota, 6 marca 2021

Jak odkryłam sens noszenia maseczki i pieczenie chleba z miso

 
















Noście maseczki bo to może wam uratować urodę.

Bilans na dziś: trzy palce pokaleczone, dwa kolana obite i poł twarzy spuchnięte, w najbliższej przyszłości zapewne też sine.

Winny: brak jednego stopnia w schodach, dwie zajęte ręce, rozważania o możliwościach trucicielskich kimchi.

Okoliczności łagodzące: maseczka.

Gdybym jej nie miała to ucierpiała by nie tylko moja niezaprzeczalna uroda ale też zdrowie. Wyrżnięcie kością policzkową o dość kostropate podłoże jak nic skończyłoby się i krwawo i boleśnie. A mając na twarzy maseczkę przynajmniej oszczędziałam światu krwawych widoków. 

Jak przoczyłam ostatni stopień nie mam pojęcia. Powiem tylko, że wynurzyłam się z czeluści piwnicznych dumając nad ewentualnymi konsekwencjami przechowywania w piwnicy kiszonej kapusty w formie kimchi.

Po skażeniu zielonym smrodkiem dojrzewającej kapusty pekińskiej całego mieszkania , dostałam od MMŻ ultimatum: albo on, albo śmierdziel.

Po dwóch dniach od załadowania słoika na półkę nie dało się udawać, że nic się nie dzieje. Działo się i to bardzo. Czasem miałam wrażenie, że z szafki wypełzają na wolność wyjątkowo zjadliwe i ziejące zniszczeniem stworzenia. A to tylko niewinna kapusta  w fazie transformacji.

Każde załadowanie mieszanki kapusty, sosu rybnego, pasty krewetkowej, imbiru i czosnku wiązało się z wonnymi niedogodnościami ale tym razem jakiś czort wstąpił do słoika. 

Trzeciego dni w domu unosiła się mgiełka zaawansowanego rozkładu. Otwarte okna okazały się bezradne. Odświeżacz, pachnące świece i machanie rękami nie pomagało. Pozostało się wyprowadzić...lub wyprowadzić kiszonkę.

Kimchi musiało zniknąć! Nie na dobre lecz chwilowo. Ot, taka kapuściana separacja.

Więc wyniosłam je do piwnicy.

Po dwóch dniach czyli dzisiaj postanowiłam je odwiedzić. Jak się słusznie domyślacie już na schodach do piwnicy wiedziałam, że ma się świetnie. Pod względem wydzielanych woni, a jak się potem okazało przy próbie widelca, również pod względem smaku.

Jak coś tak cuchnącego  może smakować tak dobrze!?

Jeszcze kilka dni i kimchi zostanie spacyfikowane. Jego odurzająca woń straci na intensywności i tylko w chwilach otwierania słoika może nas jeszcze zaskoczyć niewielkim smrodkiem.

Nigdy nie jadłam durianu ale ta kontrowersja smakowo zapachowa jest chyba w jego przypadku podobna.

Z piwnicy na podjazd wychodzi okienko. Jakież było moje zaskoczenie kiedy przechodząc obok poczułam....no właśnie. 

Teraz rodzi się pytanie czy sąsiedzi nie staną się podejrzliwi? A nuż komuś wpadnie do głowy, że może w piwnicy coś oddało ducha i teraz zaczyna się rozkładać?

Zobaczymy, jeszcze ze trzy dni i kimchi wróci do domu. Może do tego czasu nie odwiedzą mnie panowie w mundurach.

Takie i podobne do nich rozważania tak oderwały moje myśli od śledzenia wlasnych kroków, że po wyjściu z piwnicy zgubiłam jeden stopień i zaczął się mój krótki lot ku ziemi;  resztę już wam opisałam na początku.

Śmiać się nie mogę, podeprzeć brody również. Ciekawe co rodzina powie kiedy wróci dziś do domu. 

Sińce, obtarcia, stłuczona gęba...Tylko policji brakuje.


Na frasunek dobry...chleb i jego upieczenie.

Blog White Plate jest jak kojący balsam na każdą bolączkę. A ksiażka CHLEB I OKRUSZKI pani Elizy Mórawskiej-Kmita to najlepsza przyjaciółka. Można jej bezgranicznie zaufać.

Z tej ufności wyszedł chleb z miso. Znajdziecie go w książce i jest wart każdego słowa napisanego przez autorkę. 





Chleb z miso 

Przepis będzie rozpisany na godziny bo po czterech próbach nareszcie wiem jak zorganizować czas by pieczenie nie wypadło o czwartej nad ranem.

składniki:

zaczyn:

20 g mąki pszennej razowej

20 g mąki pszennej chlebowej

20 g aktywnego zakwasu

20 g wody

oraz 

cały zaczyn (patrz wyżej)

350 g mąki pszennej chlebowej 

100 g mąki pszennej razowej

350 g letniej wody

50 g jasnego miso

5 g soli

50 g sezamu

proces twórczy:

wieczór:

- dokarmiamy zakwas żytni i zostawiamy na noc w cieple

następnego dnia rano około 8.00:

- mieszamy w misce składniki zaczynu, przykrywamy folią i odstawiamy na 6-8 g w ciepłe miejsce

- po 6-8 godzinach np o godzinie 14.00 mieszamy składniki zaczynu z resztą produktów oprócz soli i sezamu; mieszamy tylko do połączenia się składników i odstawiamy na 1 godzinę

- o 15.00 zaczynamy wyrabiać ciasto około 10 minut. W połowie wyrabiania dodajemy sól i sezam

- zaczynamy składać ciasto czyli wyrobione ciasto przekładamy na blat lekko posypany mąką i rozciągamy je lekko. Składamy jakbyśmy robili kopertę. Formujemy z grubsza w kulkę i wkładamy do  miski. Przykrywamy folią i odstawiamy w ciepłe miejsce na 30 minut (załóżmy, że jest godzina 15.45)

Na początku ciasto jest klejące, lekko przelewające się przez ręce ale nie zniechęcajcie się. Z każdym składaniem wasze palce poczują coraz pewniejsze wiązania glutenowe a doznanie to jest absolutnie zmysłowe.

- drugie składanie ciasta czyli godzina 16.15

- trzecie składanie ciasta czyli godzina 16.45

- czwarte składanie czyli 17.15

- piąte składanie ciasta, tym razem dopiero po 45 minutach czyli o 18.00

- szóste składanie po 45 minutach czyli o 18.45

- siódme składanie tym razem po godzinie czyli o 19.45

- ósme składanie chleba i formowanie przed włożeniem do koszyka czyli godzina 20.45

Ktoś powie ale zawracanie głowy z tym składaniem. Kto ma tyle czasu by cały dzień towarzyszyć rosnącemu chlebowi? Czy naprawdę? Dzisiaj, kiedy wychodzenie z domu jest średnio bezpieczne, pieczenie chleba jest całkiem przyjemnym sposobem na dobry nastrój. A ile w tym satysfakcji!

- po ostatnim składaniu posypujemy koszyk mąką lub otrębami i przekładamy do niego uformowany bochenek. Zostawiamy przykryty na godzinę w temperaturze pokojowej.

- około godziny 22.00 przykryty koszyk umieszczamy w lodówce i zostawiamy do rana

następnego dnia rano:

- wstawiamy żeliwny garnek do zimnego piekarnika

- włączamy piekarnik na godzinę na 240 stopni (garnek musi być naprawdę gorący)

- po godzinie wyjmujemy chleb z lodówki

- wyjmujemy (bardzo ostrożnie!!!) garnek z piekarnika

- posypujemy chleb w koszyku mąką, kładziemy na nim kawałek kartonu i delikatnie odwracamy koszyk do góry nogami. Chleb ląduje swoją płaską stroną na kartonie. Zdejmujemy koszyk.

- nacinamy chleb wg upodobań

- zdejmujemy pokrywkę z garnka i podginając karton (jakbyście chcieli zrobić rynienkę) zsuwamy chleb do garnka (nie dotykajcie garnka bo skończy się to oparzeniem!)

- przykrywamy garnek z chlebem i wstawiamy do piekarnika w tempretaurze 240 stopni

- pieczemy 25 minut

- zdejmujemy pokrywkę, zmniejszamy temperaturę do 220 stopni i pieczemy jeszcze 25 minut

- upieczony chleb wyjmujemy z piekarnika i z garnka na kratkę by wystygł.

Wiem, że można się znudzić czytaniem tego przepisu lecz wiecie: kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana.

Tu ryzyka nie ma wcale bo po każdym chlebie może być następny, jeszcze lepszy.

A czas? Ile razy marnujemy go na zatruwające nas i do niczego nie potrzebne czynności.




Smacznego


3 komentarze:

  1. Oj,niefajno,dobrze że nic poważnego się nie stało!!A jednak maseczki to nie samo zło :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Widac, ze chleb jest dobry na wszystko! A na pewno na skolotane nerwy po krotkim locie ze schodow!

    OdpowiedzUsuń
  3. Jessu, Limonio, tak sie ześmiałam, że mi herbata poszła nosem! (na klawiaturę, ma się rozumieć; archeolodzy będą mieli za 200 lat zarąbiste pole badawcze do dysertacji: Żywienie w latach 20. XXI wieku. Jeśli znajdą moją klawiaturę, hie hie...).

    OdpowiedzUsuń