Dziś przepis raczej z apteki niż z kuchni choć w tej drugiej drogę swą zaczął. Oxymel.
Nazwa nic nie mówiąca? Czy to nowe bóstwo azteckie? Lub zapomniane zaklęcie z Hogwartu?
Może bardziej swojsko brzmiący "fire cider" coś wam mówi? Nie?
Już wyjaśniam.
Podstawą tego "czegoś" jest ocet jabłkowy.
Zrobiłam go w tym roku ze dwie wanny. Trochę rozlałam do butelek i rozdałam po świecie. Trochę butelek potłukłam a część pożeniłam z np. chrzanem i imbirem.
Przepis znalazłam w internecie wśród cudownych środków na reumatyzm, magicznych receptur na porost włosów i bezkontaktowe zajście w ciążę.
Przepis na oxymel różnił się od innych magicznych receptur tym, że nie zawierał żabiego skrzeku, nie wymagał nurzania się w błocie i nie potrzebna mi była pełnia księżyca.
Wszystkie składniki uważałam na smaczne, zdrowe i pożyteczne. Kiedy do tego dodałam entuzjastyczne opinie całego internetu i rozpaczliwe pożądanie posiadania czegoś uodparniającego na rok 2020, to nie było wyboru. Oxymel czas zrobić.
Trochę trwa zanim zażyjemy pierwszą porcję ale chyba warto. Póki co, na nic nie chorowałam, nawet katary omijają mnie z daleka. Nie wiem czy to zasługa "ognistego cydru" czy sporadycznych kontaktów międzyludzkich, ale faktem jest, że mam się dobrze.
W naszym domu panuje zasada, że jeśli do zrobienia jakiegoś dania użyliśmy dobrych części składowych, to efekt końcowy musi być pozytywny.
Powiem wam w tajemnicy, że zdanie powyższe nie jest moje a moich Córek i nie zawsze ta zasada się sprawdzała w przeszłości (ach, ten mus czekoladowy) ale cicho sza... nie musimy o tym trąbić.
Wracam więc do zasady: wszystkie elementy są zdrowe, to i całość będzie zdrowa.
Wpakowałam do dużego słoja warstwę cebuli, chrzanu, czosnku, chilli. Dołożyłam korzeń kurkumy, kardamon, ziele angielskie i kolendrę. Zalałam octem jabłkowym, przykryłam ściereczką i zostawiłam w spokoju na 4 tygodnie.
Po tym czasie przecedziłam nalew i zmieszałam z połową szklanki płynnego miodu.
I to wszystko. Pijemy go po łyżce codziennie.
Powiem tak: dla moich kubków smakowych i nosa jest obrzydliwy. MMŻ jest jego fanem. Do tego stopnia, że rozważał używanie go do sałatek. Taki eksperyment mnie przeraził.
Ciemna strona dzieciństwa kojarzy mi się z syropem Guajazyl (pojęcia nie mam jak się naprawdę nazywał) i choć oxymel smakowo nijak się ma do syropu z dzieciństwa, to przymus jego stosowania jest podobny i dzisiaj.
No, ale czego się nie robi dla zdrowia?
przepis na oxymel
Zasada jest taka: używamy składników, które gwarantują nam jak największą ilość witamin, mikroelementów i takich tam pożyteczności wszelakiej czyli:
- ocet jabłowy, najlepiej taki robiony samemu z jabłek z pobliskiego sadu, ale w sklepie dobry ocet jabłkowy też dostaniecie
- kawałek korzenia chrzanu, obrany i pokrojony w plastry
- kawałek imbiru, obrany i pokrojony drobno
- kilka ząbków czosnku, pokrojonych w plastry
- 1 lub 2 cebule, obrane i pokrojone w plastry
- kawałek kurkumy około 3-4 cm lub łyżeczka kurkumy w proszku
- 2-3 papryczki chilli, pokrojone
oraz
po łyżeczce ziaren pieprzu, kolendry, ziela angielskiego
Zalewamy składniki oxymelu octem jabłkowym, zakręcamy i czekamy grzecznie czekamy 4 tygodnie.
Potem przecedzamy i nalew mieszamy z miodem. Słodkość zależy od naszych upodobań.
Potem czeka nas zdrowie, zdrowie i tylko zdrowie. Przynajmniej taką trzeba mieć nadzieję.
No i zawsze, możecie z dumą wypiąć pierś i powiedzieć, że wy sami dbacie o swoje zdrowie. A NFZ niech się goni.
Myślę, że tym roku taki prezent pod choinką zostanie przyjęty jeśli nie z entuzjazmem, to na pewno ze zrozumieniem. Nawet jeśli nie zdążycie go zrobić, to podarowanie słoika z kolorowymi warstwami też może być ciekawe. Tym bardziej, to prezent z opóźnionym zapłonem.
Zdrowia życzę, a dla tych, którzy wolą inne klimaty już niedługo coś dla dorosłych.
Guajazyl był bardzo skutecznym syropem w leczeniu moich nastolatków, woleli iść jednak do szkoły, niż narażać się na leczenie guajazylem :))))
OdpowiedzUsuńMikstura dzisiejsza, dobrze rokuje, ale czy smakuje ? Podobno prawdziwe lekarstwo nie może być smaczne.
Ja też mam litry octu jabłkowego! Nie wiem, czy damy radę jeszcze raczyć się oxymelem, skoro cała piwnica jest zawalona specyfikami na odporność i już mi się H&C buntuje...
OdpowiedzUsuńTym bardziej, że nie chorujemy - dzięki Bogu - nawet mój hipcio (hipochondryk mężuś) bywa tylko "chorawy", gdy chce bezkarnie gnić dłużej w łóżku :-D
A Guajazyl był ohydny - strasznie gorzki! Od razu wyewokował mi się jego smak i zapach! Najlepsiejszy był Pini, potem Thymi.
Pamietam dobrze, jak moi lekkomyślni, młodziutcy Starzy zostawili trutkę o nazwie TRI we wnęce kredensu, w butelce po Pini. Oczywiście Marzynia (w czasie, gdy oni se oglądali telewizor, tiaaa... butów całych nie było, ale telewizor kupili :-D) wspięła się na stołeczek i pociągnęła sowicie z buteleczki. Ratowali mnie mlekiem, którego nienawidziłam (ale czy ktoś tam coś wiedział o nietolerancji laktozy???), więc galanto wyrzygałam cały Tri i obyło się bez pobytu na detoksie :-DD
O kurcze, historia mrożąca krew w żyłach. Marzynia na krańcu życia!!!! Niezłe ziółko byłaś:))
UsuńJeden oxymel a ile wrazen! A w komentarzach ile wspomnien zainspirowanych guajazylem (ja do albo nie znam albo go nie pamietam). A prawda o czesciach skladowych jak zawsze sie sprawdza :D
OdpowiedzUsuń