Przeprowadzka?
Nadszedł czas zmian. Jeśli wszystko potoczy się tak jak jest zaplanowane, to najbliższy miesiąc będzie
jedną wielką niespodzianką. Czy się wyprowadzimy? Dokąd? Miasto? Czy wieś? Kiedy?
Ogrom rzeczy ważnych
i mniej ważnych jest przytłaczający. Od przybytku głowa nie boli. To zależy
jaki ciężar ma ten przybytek. Ogarniam wzrokiem moje kąty i skóra mi cierpnie
na myśl o zapakowaniu tych tysięcy książek, płyt i wspomnień, które na dobre
rozsiadły się po kątach.
Ale jako, że optymizm to moje drugie imię, przypominam sobie
jak kilkanaście lat temu wprowadzałam naszą rodzinę pod obecny adres. Też wydawało mi się, że nie dam rady i
przeżyję efektowne załamanie nerwowe.
MMŻ należy do tego gatunku mężczyzn, którzy lubią uszczęśliwiać swoją
połówkę. Chcesz Kochanie nowy dom? Proszę bardzo. Wyremontuj go sobie, urządź,
przeprowadź, a ja przyjdę i powieszę kapelusz. Mówisz, masz. I co? Nie dałam rady? Oczywiście, że dałam.
Czy teraz będzie podobnie? Wypieszczony dom okazał się za
duży. Dzieci powiedziały nam do widzenia i bieganie po piętrach przestało mieć
posmak luksusu. A pomyśleć, że kiedy szukaliśmy poprzednio miejsca do
mieszkania, to uparłam się, żeby mieć schody i kominek. Kłaniały się potrzeby dziecka
z bloku.
Dzisiaj schody najchętniej zamieniłbym na trawnik przed
domem. Chociaż kominek być powinien.
Szkoła musiała być blisko. Basen, kino, teatr, koleżanki,
sklepy, lekarz, Babcia z Dziadkiem i tak dalej. Większość tych priorytetów
straciła sens. Okazuje się, że wieś jest zupełnie blisko miasta. Mając wszystkie miejskie atrakcje pod nosem,
korzystamy z nich wcale nie tak często.
Kilkadziesiąt kilometrów to nie przeszkoda, jeśli chce się odwiedzić
znajomych.
Dziś chciałabym nawet w styczniu wyjść przed dom z filiżanką
gorącej kawy i patrzeć na śnieg zasłaniający ścianę lasu. I kto wie, czy to nie nasza przyszłość? Im
mniej ludzi a więcej natury, tym lepiej.
Wydawało mi się, że mam czas. I miałam rację, że mi się wydawało.
Nie mam czasu. Bo miesiąc, żeby spakować całe swoje dotychczasowe życie to
zdecydowanie za krótko.
Wrócę do sprawy za miesiąc. Zobaczymy jak zmieniają się
nasze plany.
W naszej kuchni sprawy układają się jak klocki. Pasują do
siebie, nie zaskakują. Są gwarancją bezpieczeństwa. Gotując, piekąc mam
wrażenie panowania nad swoim mikroświatem. Moja kuchnia niekiedy pełni rolę oka
cyklonu. Dookoła szaleją żywioły a ja próbuję zapanować nad nimi na moim całkiem
sporym skrawku. Można być wściekłym i
wytłuc wszystkie lustra. A można zamiast tego upiec chleb. Można umierać ze
szczęścia i pić szampana. Ale można też w euforii zmierzyć się wymagającą
Pavlovą. Bieganie, malowanie, spotkanie
z przyjaciółmi, skopanie ogródka, ugotowanie rosołu….każda metoda jest dobra by
dać ujście emocjom.
Najlepszą jednak metodą wydaje się pieczenie ciasta. A
jeszcze lepiej takiego, które robi się na pamięć, bo myśli ciągle uciekają z
kuchni i wędrują po kątach.
Upiekłam ciasto z jagodami i syropem cytrynowym. Na chandrę,
na słoneczne dni, na mały i duży apetyt. Przepis znalazłam na Mel,s Kitchen Cafe.
Nie potrzebujemy żadnego sprzętu wspomagającego. Wystarczą
dwie miski, piekarnik, łyżka
lub widelec. No i składniki na:
Ciasto jagodowo - kokosowe z syropem cytrynowym
2 szklanki mąki
1 szklanka cukru
1 łyżeczka proszku do pieczenia
ćwierć łyżeczki soli
2 duże jajka
1 szklanka mleka
pół szklanki oleju
2,5 szklanki jagód (użyłam borówek amerykańskich)
2 łyżki mąki
1 szklanka wiórków kokosowych
1 łyżka brązowego cukru
na syrop cytrynowy
pół szklanki cukru
2 łyżeczki mąki kukurydzianej
3/4 szklanki wody
2 łyżki soku z cytryny
otarta skórka z jednej cytryny
Zaczynamy od włączenia piekarnika i nastawienia temperatury
na 180 stopni.
Suche składniki ciasta mieszamy w jednej misce. Mokre składniki
miksujemy ze sobą w drugiej. Dodajemy mokre do suchych. Nie miksujemy, tylko
lekko przegrzebujemy widelcem lub łychą. Nie mieszamy za skrupulatnie bo ciasto
będzie gumowe i płaskie.
Jagody przesypujemy mąką, żeby nie poszły na dno i sypiemy
je na ciasto. Musimy je poupychać pod jego powierzchnią, bo inaczej się
przypalą.
Na górę sypiemy wiórki wymieszane z brązowym cukrem.
Pieczemy godzinę, lecz przed wyjęciem sprawdzamy czy
patyczek wbity w ciasto jest suchy.
Wyjmujemy ciasto aby przestygło.
Robimy syrop. W rondelku do wody dosypujemy cukier, wlewamy
sok z cytryny i skórkę. Zagotowujemy. W
odrobinie wody mieszamy mąkę kukurydzianą i wlewamy do syropu. Zagotowujemy i zdejmujemy
z ognia. Możemy polać ciasto gorącym syropem lub przestudzonym.
Najlepiej smakuje na drugi dzień.
A jeszcze lepiej, kiedy waszą przyszłość widzicie jasno i
wyraźnie. Chociaż w przypadku pewnych
niejasności, też dobrze jest zjeść kawałek takiego ciasta. A najlepiej dwa.
Żegnam się optymistycznie i życzę smacznego
chyba mam ochotę na jakąś przeprowadzkę. na pewno mam ochotę na ciasto.
OdpowiedzUsuńTakie proste ciasto jest najlepsze na przeprowadzke. Z mojego doswiadczenia pakowania kartonow (pakowalam je wiele razy, ale kartonow mam mniej) wynika, ze przeprowadzki to najpierw stres a potem cala masa herbaty i tony upieczonego i zjedzonego ciasta. Niech zyje ciasto!
OdpowiedzUsuń