Kiedyś, w czasach gdy świat stał jeszcze jako tako na nogach a my nie patrzyliśmy wilkiem na każdego, kto był od nas różny, gdy w pociągach ludzie dzielili się nie tylko opowieściami o życiu ale też pomidorami z ogródka, gdy sceny na lotniskach przypominały te z Love Actually a nie z Procesu Kafki, przemierzałyśmy z dzieckiem drogi Szkocji.
Bez obaw nie będzie ochów i achów nad surowym szkockim krajobrazem ani nostalgii za pielgrzymką od destylarni do destylarni.
Obecnie w dziedzinie podróży zagranicznych pozostają tylko wspomnienia i zdjęcia. Zdjęciami ze Szkocji już was zasypałam. Dziś czas na wspomnienia. Mało tego, będą one kulinarne.
To dopiero zaskoczenie. Limonka będzie gadać na temat, zamiast ględzić o duszach, nawykach, życiowych zwrotach lub pełzających chmurach.
Wyjeżdżając z wypożyczalni samochodów w Edynburgu miałyśmy plan podróży, nadzieję na słońce (a co!?) i jeden bardzo konkretny adres restauracji do koniecznego przetestowania.
Każdy dzień spędzałyśmy w innym miejscu, spałyśmy w różnych B&B, spotykałyśmy przeróżnych ludzi. Całą naszą szkocką wędrówkę świeciło piękne słońce. No, może nad LochNess nieco kapało, co mnie tak skonsternowało, że od razu dostałam kataru.
Jeziora były boskie, widoki jak w Władcy Pierścieni, klimaty dalekie od wzgórz toskańskich ale jedna rzecz była wspólna dla wszystkich miejsc przez nas odwiedzonych. Śniadania.
Pierwsze edynburskie śniadanie powitałam z entuzjazmem. Jajecznica z łososiem! Biorę.
Było pyszne. Lekko ścięte jajka, świeżutkie płatki łososia, odrobina zieleniny, jak maźnięcie pędzlem. Było jak malarska poezja.
Kiedy następnego poranka jako danie popisowe zaprezentowano nam jajecznicę z łososiem nie oponowałam bo przecież wczoraj mi smakowała. Od poprzedniej różniła się listkiem koperku.
Trzeci dzień powitałam z lekką obawą i po raz pierwszy pojawiła się myśl, że może dziś będą np jajka w koszulkach.
Była jajecznica z łososiem. Popatrzyłam na nią jak na nielubianą szkolną koleżankę. Muszę ją znosić ale nigdy za nią nie zatęsknię.
W tym momencie zapytacie zapewne dlaczego nie poprosiłam o coś innego. Haggis? Kaszanka? Jaja po szkocku? Traditional Scottish Breakfast?
I oczywiście nieśmiertelna owsianka lub tosty angielskie kojarzące mi się z gąbką do tablicy.
Dziekuję bardzo. Jednak zawalczę z kolejną jajecznicą.
Piątego poranka nawet nie czekałam na propozycję śniadania. Od razu ruszyłam po płatki i mleko.
Wiecie, że od tego czasu nie jadłam jajecznicy z łososiem.
Jajo tak; łosoś, jak najbardziej ale żeby tak związać je węzłem prawie małżeńskim, chyba jednak nie.
MMŻ słysząc moje utyskiwania na monotonię szkockich śniadań mruczy pod nosem: "i to mówi ta, która całe życie je na śniadanie twarożek z pomidorem. A za największą śniadaniową ekstrawagancję uważa użycie kiełków rzodkiewkowych zamiast pomidora.
Hm, coś w tym jest.
Przełamię, więc śniadaniowy stereotyp i nie będzie ani śniadania w stylu szkockim, ani śniadania w moim stylu. Będzie pyszna drożdżówka, która jest świetna i na śniadanie, i na podwieczorek, i ... w ogóle jest dobra.
Drożdżówki z owocami
Z premedytacją użyłam słowa "owoce" bez wskazywania na któryś konkretnie. Do rzeczonej drożdżówki możemy dodać owoc jaki na tylko przyjdzie do głowy. W moim przypadku były to wiśnie.
na 12 sztuk
2 szklanki mąki pszennej
7 g suszonych drożdży
80 g cukru
80 ml mleka
szczypta soli
1 jajko plus jedno rozbełtane, do posmarowania ciastek
80 g miękkiego masła
Praca jest szybka i łatwa. Mieszamy mąkę, drożdże i cukier. Podgrzewamy mleko do temperatury ciepłej, nie gorącej. Dodajemy szczyptę soli i wbijamy jajko. Mieszamy i wlewamy do miski z mąką. Mieszamy i wyrabiamy kilka minut. Kiedy ciasto będzie miało jednolitą fakturę dodajemy poi łyżce miękkie masło. Wyrabiamy do całkowitego wchłonięcia i dodajemy kolejną łyżkę masła.
W efekcie końcowym otrzymujemy pięknie błyszczącą kulę ciasta.
Przykrywamy miskę folią i odstawiamy w ciepłe miejsce by powiększyła objętość.
Po mniej więcej godzinie możemy wziąć się za dzielenie ciasta.
Wyjmujemy je na lekko omączony blat i rozwałkowujemy na grubość 2 cm. Możemy teraz formować ciastka po swojemu albo po prostu przy użyciu np szklanki nadać im perfekcyjny kształt. Wycinamy kółka, robimy w nich wgłębienie mniejszą szklanką a powstałe kratery wypełniamy owocami w formie konfitury bądź frużeliny* (patrz niżej).
Odstawiamy ciasto na mniej więcej 20 minut by nieco urosły i nagrzewamy piekarnik do 180 stopni.
Ciastka przed włożeniem do piekarnika smarujemy rozmącownym jajkiem i posypujemy płatkami migdałowymi.
Pieczemy 20 minut, wyjmujemy, studzimy i omdlewamy od obezwładniającego zapachu.
*frużelina wiśniowa
200 g owoców
3 łyżki cukru
1 łyżeczka mąki ziemniaczanej
1 łyżeczka żelatyny
1 łyżeczka soku z cytryny (przydatny przy mniej wyrazistych owocach: morelach, jagodach czy jeżynach)
Zalewamy żelatynę odrobiną wody i odstawiamy do napęcznienia.
Zagotowujemy owoce z cukrem. Gotujemy do rozpuszczenia się cukru. W miseczce mieszamy mąkę ziemniaczaną z 1 łyżką wody. Wlewamy do gorących owoców, zagotowujemy i zdejmujemy z ognia.
Napęczniałą żelatynę rozpuszczamy w kąpieli wodnej czyli miseczkę z żelatyną stawiamy na garnuszek z gotującą się wodą. Miseczka niech nie dotyka powierzchni wody. Rozpuszczoną żelatynę wlewamy do owoców. Mieszamy. Studzimy. Używamy do woli.
Uściski i smacznego
Och tak! Jajecznica z lososiem mnie tez do dzis odbija sie lekka czkawka! Za to drozdzowki moge jesc codziennie! (to pisalam ja, Ciasteczko)
OdpowiedzUsuńTe drożdżówki wyglądają pysznie!
OdpowiedzUsuńFiu, fiu! I jeszcze FRUŻELINA! Mój małżonek byłby zachwycony, zdecydowanie woli to od jajecznicy :-) A co do śniadań to miałam (nie)przyjemność gościć na angielskiej prowincji. Na trzeci dzień odmówiłam ohydnych skonsów z dżemem i starym masłem (właściwie to był ten sławny - jak dla mnie już osławiony na zawsze - double cream). Poprosiłam o sól i zwykłe masło - żebyś ty widziała ich miny! Myślę, że ja miałabym podobną, gdyby ktoś z moich gości np. pocukrował sobie śledzie albo kiszkę :-D Buziaki Limonio kochana!
OdpowiedzUsuń