sobota, 5 listopada 2011

Tort kokosowy jak panna młoda



Najbardziej fotogeniczne jest ciasto. Już wiem, dlaczego na blogach jest tak mało wpisów dotyczących przyrządzania mięsa. Bo ono źle się prezentuje na zdjęciach. Ciasteczko jest śliczne, estetyczne i moralnie poprawne. Z mięsem jest gorzej. Wiem coś o tym. Ostatnio opisywałam zmagania z gęsią. Opisać nietrudno, gorzej z pokazaniem. Zdjęcia i owszem zrobiłam. Ale już z zamieszczeniem było pod górkę. No bo jak pokazać mięso, żeby nie wyglądało jak mięso. Fotografem nie jestem. Sztuczek  branżowych nie znam. A chciałabym, żeby moja pieczona gąska wyglądała jak marzenie, a nie efekt nieudanych eksperymentów genetycznych. Do końca zadowolona nie jestem, więc może ktoś mi podpowie, jak ugryźć ten temat w przyszłości.
Dziś się naburmuszyłam i postanowiłam wrócić do fotografowania puszystych króliczków, małych szczeniaczów, wirujących liści i efektownych tortów. Niech zdjęcia wojenne i reportaże z barykad robią zdolniejsi, odważniejsi. Zamiast tatara, panna młoda w welonie. To zawsze dobrze wygląda.
Tort kokosowy jest, wypisz wymaluj, taką panną młodą. Słodki, biały, ale z tajemnicą. Nie wiem jaką ma panna młoda, za to wiem co skrywa tort. Malibu.
Torty alkoholowe są pycha, ale jeśli ktoś jest przeciwny, niech zastąpi Malibu syropem kokosowym.
Przepis zaczerpnęłam od niezastąpionej Doroty Świątkowskiej, ale alkoholu użyłam więcej. W końcu jeśli panna młoda, to i wesele. Zaczynamy.

Biszkopt:
5 jajek
100 g mąki pszennej
 30 g mąki ziemniaczanej
150 g drobnego cukru
szczypta soli
forma o średnicy 23 cm wyłożona na dnie papierem do pieczenia

Piekarnik rozgrzewamy do 170 stopni.
Białka oddzielamy od żółtek i ze szczyptą soli ubijamy na sztywną pianę. Dodajemy po łyżce cukier, ciągle ubijając. Piana w efekcie końcowym będzie lśniąca i sztywna jak loczek Supermana. Teraz delikatnie, po jednym dodajemy żółtka. Jedno wmiksowujemy i wtedy dodajemy drugie, po nim następne. Mówimy "dziękuję" sprzętowi elektrycznemu i bierzemy sprawy we własne ręce. Mąki przesiewamy przez sitko i po łyżce, powoli, zgarniając od dołu mieszmy mąkę z masą jajeczno białkową. Robimy to z wyczuciem ale zdecydowanie, żeby nam białko nie oklapło. Piękną puszystą masę wlewamy do formy i wstawiamy do piekarnika na 40 minut. Kiedy timer powiem nam stop, wyjmujemy gorący biszkopt z pieca i z wysokości 60 cm rzucamy go na płask na podłogę. Nie żartuję. Kiedy przeczytałam ten przepis, byłam pewna, że ktoś się pomylił. Ale ten sam przepis powtarza się w tylu miejscach, że postanowiłam zaryzykować. I już nigdy nie robiłam innego. Nie poprawia się ideału.
Wracając do ciasta, rzucony biszkopt włóżcie z powrotem do wyłączonego już pieca i niech tam, przy otwartych drzwiczkach sobie stygnie.

Robimy krem:
200 ml kremówki
500 g mascarpone
pół szklanki cukru pudru
pół szklanki Malibu. Jeśli alkohol jest waszym wrogiem lub w okolicy grasują dzieci, zastosujcie mieszankę pół na pół syrop kokosowy z wodą, choć uważam, że to barbarzyństwo.
1 orzech kokosowy, rozłupany i obrany ze skórki (sprawa nie jest łatwa, ale z pomocą śrubokrętu i młotka można pokonać niejeden zakuty łeb)
pół tabliczki startej czekolady

Ubijamy kremówkę. Osobno ubijamy mascarpone z cukrem. Dodajemy ze 4 łyżki likieru. Teraz po łyżce dodajemy śmietanę i wszystko miksujemy na jednolitą puchatość.
Żeby wziąć się za krojenie tortu na trzy placki, musimy byc absolutnie pewni, że jest zimny. Świeży biszkopt to krajalnicza katastrofa. Strzępi się i rwie. Jeśli pozwolimy mu postać parę godzin, to przecięcie go na warstwy nie będzie trudne.
Odklejmy z jego spodu papier i nich ta najniższa część będzie tą najbardziej reprezentacyjną. Czyli mówiąc po ludzku, stawiamy biszkopt na głowie. Pomyślicie sobie, co nam tu kobieta bredzi. Najpierw rzuca ciastem, potem stawia je na głowie. Nie dyskutujcie, tak trzeba.
Dolny placek skrapiamy Malibu, rozsmarowujemy warstwę kremu. Kładziemy drugi placek, znów skrapiamy Malibu i kładziemy kolejną warstwę kremu. Tę część tortu posypujemy wiórkami czekolady. Na górę dajemy ostatni placek i powtarzamy operację z likierem i kremem. Tym razem krem smarujemy na wierzchu i po bokach tortu. Wyrównujemy i wkładamy do lodówki.
Pozostaje nam zająć się dekoracją. Czas na wykorzystanie kokosa. Jeśli udało się wam dotrzeć do białego wnętrza, to teraz macie już z górki. Kroimy ostrym nożem łupiny kokosa na cieńkie plastry, które przyklejamy do boków tortu. Na szczęście nie położyłam ich na wierzchu tortu. Kroją się na cieście makabrycznie i smakują trochę jak kokosowe mydło. Górę tortu posypałam więc tartą czekoladą. Jeśli ktoś lubi wiórki kokosowe, może pójść w tym kierunku. Ja lubię wyroby o kokosowym smaku, ale niekoniecznie sam owoc kokosa.
Tort smakował jak obietnica i był fotogeniczny. Czy można chcieć więcej od panny młodej?



Smacznego

1 komentarz:

  1. Mniam mniam, tort wyglada przepysznie! Rzeczywiscie jak panna mloda!

    OdpowiedzUsuń