niedziela, 1 września 2024

Nudna liczba 30 i jak sobie z nią poradzić czyli lemoniada brazylijska

 


Odpaliłam dziś rano (jak co rano) kontrolnie smartfona, jeszcze leżąc i oczęta przecierając. No, bo jak tu wstać kiedy nie wiadomo co aura zgotowała tym razem. I pożałowałam tego zerknięcia. Jakże to tak. Lato nasze kochane, które powinno powoli pakować manatki i machać na pożegnanie zwiędłą z gorąca nawłocią, nie dość, że niczego nie pakuje, to na dodatek zapowiada panoszenie się do połowy września. W prognozie równa kreska temperaturowa: 30, 30, 30, 30 30 31, 30, 32...... To tak w ogóle można? To nie jest prawnie zakazane?

Na skwerku nieopodal słyszę piski i nawoływania. Fontanna cieszy się wzięciem. Co prawda od poniedziałku zamiast moczenia w strumieniach chlorowanej wody będzie twarda szkolna rzeczywistość ale jak tu myśleć o trygonometrii czy szyku zdania kiedy żar leje się z nieba. 

Marzenie o pięknym, gorącym lecie nareszcie się nam spełniło. Ha, ha, ha. Tak to jest ze spełnionymi marzeniami. Bądźmy ostrożni w wypowiadaniu życzeń.

Zamiast lać łzy nad losem gorącego świata i powtarzać komunały typu "o, jak gorąco! W mojej młodości takie lata się nie zdarzały..." pędzę do was z przepisem na coś zimnego i pysznego. 

Widelce, chochle i gary rzućcie w kąt, zjedzcie lodowatego arbuza albo skoczcie pod prysznic.

Lemoniad latem wypijamy pewnie hektolitry, każda szanująca się jadłodajnia ma je w swoim repertuarze. Od najprostszych, cytrynowych po wyszukane np pietruszkowo-tymiankowe.



Lemoniada brazylijska jest inna niż wszystkie bo z mlekiem.

Co prawda skondensowanym ale nie mówcie, że to nie egzotyka w świecie lemoniad.

Oto przepis:

3 wyszorowane limonki

pół puszki skondensowanego mleka (kto nie lubi mleka niech użyje mleczko kokosowe)

0,5 litra zimnej wody

dobry czyli o dużej mocy mikser (blender)

lód

Sprawa jest banalna. Wyszorowane limonki kroimy na małe kawałki, wrzucamy do blendera razem z mlekiem i wodą.  

Blendujemy póki limonki nie zamienią się w pulpę, jakieś 15 sekund (długie miksowanie to większa goryczka) . Przecedzamy napój do dzbanka, dorzucamy lód. 

Wlewamy do szklanek i mamy gotowy napój pomagający schłodzić emocje przy oglądaniu np serialu "Reżim" z Kate Winslet.

OSTRZEŻENIE

Nie próbujcie być zachłanni. Nie kierujcie się myślą: skoro to takie dobre, to zrobię sobie wiadro" .

Wiadro zróbcie tylko w przypadku, kiedy macie z tuzin gości i wszyscy wypijecie lemoniadę tegoż wieczoru. Dlaczego?

Hm, następnego dnia ta limonkowa ambrozja nabierze piołunowego smaku i objawi się jak przysłowiowy dziegieć lub albedo grapefruita. Nie polecam.

Zróbcie, zmiksujcie, przecedźcie i pijcie. Jest pyszne ale tylko chwilowo.

Pięknej niedzieli, nieco chłodu i dobrych myśli życzę




czwartek, 29 sierpnia 2024

Dzień dobrych wiadomości i sałatka z sosem bazyliowym i halloumi



Splot wydarzeń. 

Kojarzy się z rozwojem akcji w książce lub zwrotem tejże w filmie.

Nie macie czasem wrażenia, że wszystko wam się wymyka z rąk. Od ulubionego kubka na herbatę rano po długie spacery po szpitalnych korytarzach.

Czego ja się nie dowiedziałam w ciągu ostatnich miesięcy. Żyjemy sobie w swoich wygodnych kokonikach. Tajfuny, szarańcze czy topniejące lodowce znamy tylko z ekranu. Są daleko i nieco abstrakcyjne. Jeśli myślimy czasem o niefortunnych przypadkach to przecież nie zdarzają się one nam. To ktoś inny łamie nogę. Komuś obcemu ginie bagaż. I na odległym krańcu świata ktoś cicho płacze w poduszkę. 

Nasza malutka, starusieńka, doświadczona Europa jest jak ciepłe kapcie. Czujemy się wygodnie, w miarę bezpiecznie. Wielkie narodowe dramaty mamy za sobą (tu muszę zaznaczyć, że to moje, bardzo prywatne zdanie) i zapewne przed sobą. Kto by się nimi na poważnie przejmował. 

Jest lato, jest gorąco. Piwo schodzi w sklepach jak papier toaletowy w czasach komuny...na pniu. Kto w 30 stopniach gorąca myślałby o pożarach, suszach czy grypie? Przecież to nie u nas. To nie mnie niebo spadnie na głowę.

A licho nie śpi.

Wsiadam codziennie do pociągu i w czasie 11 minut podróży głównie patrzę na ludzi. Ilu z nich położy się dziś spać w równie dobrym nastroju w jakim wstało? Ilu z nich dostanie wiadomość, która przecież nie powinna do nich dotrzeć, bo złe przytrafia się innym?

W ilu głowach błyśnie po raz pierwszy myśl, że wszystko mija? Sprowokowana lub nie. Chciana bądź nie. 

Dziś nie powinnam snuć takich rozważań. Dziś jest Dzień Dobrych Wiadomości. 

Ten wpis jest kartką z przeszłości. Niedalekiej. A ta kartka jest rodzajem... napomnienia... carpe diem. 

Zdrowia wszystkim życzę.

Czy coś ugotujemy? Czy tylko będziemy snuć melancholijne frazesy? 

Ugotujemy. I to jak!



Sałatka z sosem bazyliowym i grillowanym halloumi (na dwie osoby)

miska mieszanej zieleniny: rukoli, radicchio, sałaty lodowej, roszponki. Wybór należy do was.

pół szklanki fasoli jaś z puszki (w sezonie bobowym zastąpcie fasolę ugotowanym bobem)

pół szklanki ciecierzycy z puszki

kilka plasterków boczku usmażonych na chrupko

kawałek halloumi, pokrojony w plastry

sos do sałatki:

pęczek bazylii

1 ząbek czosnku

sok i starta skórka z cytryny

2 łyżki startego parmezanu

ćwierć łyżeczki soli

pieprz

pół szklanki oliwy


Składniki sosu wkładamy do blendera i miksujemy na gładko. 

Do sporej miski wrzucamy umyte i osuszone liście. Wlewamy połowe sosu i mieszamy. W drugiej misce mieszamy fasolę, ciecierzycę z drugą połowę sosu.

Ser grillujemy lub podsmażamy na patelni np tej, na której wytapialiśmy boczek.

Na duży talerz wykładamy sałatę, na nią fasolę z ciecierzycą. Na górę kładziemy ciepły ser i pokruszony boczek. 

Mamy przed sobą wystarczający dla dwojga obiad w sam raz na upalny piątek.

Smacznego i uważajcie na słońcu

* zamiast halloumi może być oscypek, kozi ser  lub jakikolwiek ulubiony, dający się zgrillować





sobota, 24 sierpnia 2024

Kawowa chmurka czyli dalgona na upał

 



Szukałam przepisu na gazpacho bo myśl o gotowaniu czegokolwiek podniosła mi temperaturę. Już wystarczy, że gotuje się nawet powietrze w nagrzanym mieszkaniu. 

I kiedy tak wertowałam przepis za przepisem, przy okazji zagrzebując się w strony o śmiesznych kotkach, katakliźmie klimatycznym i angielszczyźnie pewnego prezydenta  błysnęła mi myśl, że...zaraz, zaraz....Czy ja aby nie prowadziłam kiedyś bloga? Może nawet kulinarnego? Hm, może też gazpacho na nim uczyniłam?

Nie powiem, że zalała mnie fala wstydu bo z takich reakcji już wyrosłam (a po drugie majtki miałam ubrane) ale w pewną zadumę mnie to wprawiło. 

Minęło nieco czasu i mogę szczerze powiedzieć, że nie miałam do pisania głowy, ręki zresztą też. 

Może ta notatka będzie tylko samotnym wpisem, a może dobrym kolejnym początkiem?

Grunt, że chciało mi się nie tylko znaleźć przepis na gazpacho (mój własny) to na dodatek dało mi to motywację do napisania kolejnego rozdziału na blogu.

Co się zmieniło od lutego? Mnóstwo. Jak to w życiu. 

Najważniejsza zmiana polega na lokalizacji. Ci, którzy czasem do mnie wpadają wiedzą, że od maja do jesieni porzucałam miasto i zagrzebywałam się pod lasem hodując zielsko i opaleniznę polową, wyprowadzałam koty do sadu i pakowałam co się dało w butelki i słoje. 

Nie tym razem. Ten rok jest inny. Ten rok jest miejski. Z wszystkimi miejskimi atrakcjami.

I wiecie co? To wcale nie nie jest tak straszne jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. 

Po pierwsze poznałam miejską wiosnę. Takiego nieoczekiwanego zachwytu się nie spodziewałam. Miejskie zielska od lat były dla mnie albo w fazie pączkowej czyli wczesną wiosną, albo w fazie schyłkowej czyli jesienią. A tu, niespodzianka! Miasto jest w maju kwitnące, pachnące i zalane zielenią. 

Po drugie doświadczyłam wszystkich letnich atrakcji i "atrakcji "miejskich. Na ten temat mogę napisać książkę. 

Po trzecie w mieście żyją nie tylko ludzie, psy na smyczy czy przemykające koty. Łoś w miejskim parku nawet nie wywołuje konsternacji, dziki na nikim nie robią wrażenia, lisy zachowują się jak nowi właściciele. Oj, dzieje się w mieście, dzieje.

Czy tęsknię za domem pod lasem? Tęsknię i czasem zaglądam do niego by całkiem o nas nie zapomniał. W tym roku będzie samotny lecz nie porzucony.

No tak, gazpacho. Od niego wszystko się zaczęło. Znalazłam, zmiksowałam, MMŻ zjadł. Ja zjadłam banana.

A potem w postanowiłam zrobić kawę. Jest upał a internet pełno ma przepisów na zimną kawę. Już zeszłego roku mus kawowy czy może raczej chmurka kawowa wylewały się z co drugiego zdjęcia na instagramie.

Raz kozie śmierć. Za kawowymi  dziwnościami nie przepadam (tonic espresso nie dla mnie) ale czego się nie robi w upale. Mózg ci się człowieku zmienia w budyń i nawet nie zauważysz kiedy sypiesz do miksera kostki lodu.

Ocena? Jako ciekawostka, proszę bardzo ale tak na co dzień, regularnie? Oj, jednak nie. Kawa, w której 90 procent stanowi powietrze jest jednak nieco podejrzana.

Przepis (nie mój) podaję bo a nuż ktoś równie otumaniony latem zechce zmiksować kawę z wodą i sprawdzić efekty tego miksowania.

Aha, zapomniałam, ten puch kawowy można zamrozić. Co też uczyniłam i całkiem zgrabna kawa mrożona mi się zrobiła. Gdyby tak zmieszać owy puch z ubitą śmietanką może i lody kawowe by wyszły?

Próbujcie.



Kawowy puch czyli dalgona

100 g drobno pokruszonego lodu

10 g dobrej kawy rozpuszczalnej

70 g drobnego cukru

100 g lodowatej wody

Wszystko pakujemy do miksera i miksujemy około 5 minut lub do otrzymania puszystej kawowej chmurki.

Do szklanki lejemy zimne mleko a na nie nakładamy kawowy puch. Kto lubi takie fanaberie, niech posypie górę np kakao.